fbpx

Ardanowski: Agroholdingi pasożytują na rolnictwie ukraińskim [wywiad]

W drugiej części rozmowy z Janem Krzysztofem Ardanowskim – byłym ministrze rolnictwa a obecnie przewodniczącym Rady ds. Rolnictwa przy Prezydencie RP poruszamy przede wszystkim kwestie rolnictwa ukraińskiego i ewentualnych kwestii zderzenia z nim polskiego sektora rolniczego.

Pierwszą część wywiadu można przeczytać tutaj: Ardanowski dla WRP: Jeżeli PiS chce myśleć o głosach na wsi, powinno przemodelować swoje podejście do rolnictwa

Panie ministrze, wydaje się, że obecnie znajdujemy się w fazie ostrego konfliktu pomiędzy interesami polskiego i ukraińskiego rolnictwa. Pan jest rolnikiem, przewodniczącym Rady ds. Rolnictwa przy Prezydencie RP, członkiem Delegacji Parlamentarnej do Zgromadzenia Parlamentarnego RP, Litwy i Ukrainy – czy opinia o tym, że jest to konflikt, jest słuszna, czy może jest w niej dużo przesady?

Nasze relacje z Ukrainą muszą się opierać na zdrowych podstawach. Jestem absolutnie zwolennikiem (choć wiem, że są w Polsce ludzie, którzy się ze mną nie zgadzają) silnej współpracy i wsparcia dla Ukrainy. Tam toczy się walka o wolność Polski – jeżeli Ukraina przegra tę wojnę, to my będziemy kolejną ofiarą imperializmu rosyjskiego, dlatego musimy robić wszystko, by pomóc w wygraniu tej wojny przez Ukrainę, takiemu osłabieniu Rosji, by przez wiele lat nie była w stanie zagrażać swoim sąsiadom.

Natomiast jeżeli chodzi o pomoc gospodarczą, to ona musi się opierać na racjonalnych zasadach. Nie możemy doprowadzić do sytuacji, że zniszczymy np. rolnictwo w imię jakichś dość mglistych celów pomocy rolnikom na Ukrainie. Trzeba mieć świadomość, że jeżeli my stracimy zdolność zarabiania pieniędzy i nasze sektory gospodarki, w tym rolnictwo, przestaną być dochodowe, to nie będziemy mieć też środków na pomoc Ukrainie.

Jest też pytanie, czy my kupując zboże z Ukrainy naprawdę pomagamy rolnikom ukraińskim? Trzeba znać strukturę rolnictwa na Ukrainie, gdzie absolutnie dominującą rolę pełnią agroholdingi, czyli potężne międzynarodowe gospodarstwa zarządzane przez korporacje z udziałem kapitału z całego świata – rosyjskiego, chińskiego, holenderskiego, niemieckiego, również polskiego. Te agroholdingi nie są również dobrym rozwiązaniem dla Ukrainy, ponieważ pasożytują na rolnictwie ukraińskim, eksploatując to rolnictwo. Czy my biorąc zboże z tych holdingów pomagamy uciemiężonemu narodowi ukraińskiemu, czy nabijamy kabzę międzynarodowym korporacjom?

Oczywiście, jest problemem konkurencja pomiędzy rolnictwem ukraińskim i polskim – dlatego uważam, że powinny się toczyć – już, nie czekając na zakończenie wojny – bardzo poważne rozmowy między Polską, a Ukrainą w tej sprawie, które powinny zakończyć się międzypaństwowym porozumieniem. Rozmowy nie tylko na poziomie ministrów, ale premierów lub nawet prezydentów, którzy mają bardzo dobre relacje. Kancelaria Prezydenta może być akuszerem takiego porozumienia.

Musimy dbać o swoje interesy, o swoje bezpieczeństwo żywnościowe i swoje rolnictwo. Dopłaty nie rozwiązują problemu, za chwilę będziemy mieli kolejne żniwa, a zapowiada się dobry rok i pojawia się pytanie, co dalej? Zamiast cieszyć się z tego, że “Pan Bóg pobłogosławił i ziemia plon wydała”, jak w Piśmie Świętym w którymś z psalmów jest napisane, my się martwimy, co z tym zrobimy, bo „zawaliliśmy się” ukraińskim zbożem.

Uruchomienie przez Ukraińców eksportu płodów rolnych drogą lądową wynikało wprost z zablokowania drogi morskiej, przy czym, jak twierdzi Dmytro Sołomczuk, deputowany ukraińskiego parlamentu i członek Komisji Rady Najwyższej ds. Polityki Agrarnej i Gruntowej, na polski rynek trafiają przede wszystkim produkty z małych i średnich gospodarstw ukraińskich. Pomijając fakt, że te małe i średnie gospodarstwa na Ukrainie są zupełnie czym innym niż takie same w Polsce, czy można się spodziewać, że, gdy wojna się zakończy, eksporterzy ukraińscy powrócą do korzystania głównie z portów, eksportując żywność do swoich tradycyjnych odbiorców, czy też należy przypuszczać, że powrócą do tego jedynie wielcy eksporterzy, ci mniejsi natomiast pozostaną trwale na rynku unijnym? 

Nie wierzę w tę wypowiedź, tak samo, jak w wypowiedzi wiceministra rolnictwa Ukrainy Kaczki, którego znam osobiście, a który twierdzi, że polscy rolnicy są egoistami, a eksport do Polski taniego zboża ukraińskiego dał wielkie dochody polskiemu rolnictwu. Teza, że eksportują mali rolnicy, nie znajduje potwierdzenia w realnych kontaktach z Ukrainą. Ci mali – w znaczeniu ukraińskim, bo tam małe gospodarstwa mają po kilkaset hektarów – nie są w stanie eksportować, nie mają nic do powiedzenia w eksporcie. Eksportują wyłącznie holdingi, które mają opanowany cały rynek zboża w Ukrainie.

Oczywiście, podstawowym sposobem eksportu z Ukrainy powinno być Morze Czarne czy delta Dunaju, bo to jest blisko do głównych rynków zbytu, czyli Afryki Północnej czy południa Europy. My z naszych portów zdecydowanie jesteśmy niekonkurencyjni, ponieważ żeby stąd dopłynąć do Afryki Płn. czy dalej przez Kanał Sueski do Azji, trzeba pokonać dodatkowo ok. 7 tys. km.

My złożyliśmy deklarację, że pomożemy w tranzycie przez Polskę, nie mając po temu możliwości, ani przechowalniczych, ani transportowych. Unia Europejska, która wywołała problem, znosząc cła i kontyngenty dostępu zostawiła nas z tym problemem, a to Unia powinna zagwarantować, że to, co będzie wieżdżało do Polski, będzie dostarczone tam, gdzie jest ono potrzebne. Zboża potrzeba w Hiszpanii, Portugalii, na południu Włoch, gdzie susza pustoszy uprawy, ale nie w Polsce – niech dobrodziejka Unia pomoże w wywiezieniu tego zboża tam, gdzie jest ono potrzebne. Niepotrzebne nam są symboliczne przecież dopłaty, na co zresztą nie ma jeszcze zgody całej UE – potrzebujemy konkretnych rozwiązań. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, żeby zboże z Ukrainy kupiła Unia, i niech je stopniowo wysyła jako pomoc humanitarną do Afryki.

Na Ukrainie są idealne warunki do upraw rolnych, olbrzymie w porównaniu z polskimi przedsiębiorstwa rolne i potężne agroholdingi – to czyni z Ukrainy prawdziwego rolniczego potentata. Polskie rolnictwo w porównaniu z ukraińskim wygląda jak Dawid przy Goliacie, ale czy to porównanie jest zasadne? Czy polskie rolnictwo skazane jest na walkę, czy może możliwa jest harmonijna współpraca? 

Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni by zrozumieć, że polskie i unijne rolnictwo nie wytrzyma konkurencji z rolnictwem ukraińskim w takim prostym, bezpośrednim starciu, a to, co dzieje się w ostatnim czasie jest tylko przedsmakiem tego, co stanie się w kolejnych latach, jeżeli nie będzie porozumienia międzypaństwowego, regulującego współpracę gospodarczą pomiędzy Polską, a Ukrainą – ale konieczne jest stanięcie w prawdzie i pewna otwartość ze strony Ukrainy.

Nie jesteśmy w stanie sprostać konkurencji rolnictwa ukraińskiego, gospodarującego na czarnoziemach, przy znacznie mniejszym nawożeniu, przy nieprzestrzeganiu norm obowiązujących w UE, stosowaniu niedozwolonych w UE pestycydów, więc bez porozumienia w tej sprawie polskie rolnictwo upadnie.

Pytanie – czy tak być musi? To pytanie, które często jest mi stawiane: ze względu na moje uczestnictwo w wymienionych przez pana instytucjach oraz pracy w zespole parlamentarnym ds. stosunków polsko-ukraińskich, a także wielokrotnej bytności na Ukrainie wydaje mi się, że coś wiem o tym rolnictwie. Zresztą, na posiedzenie Rady ds. Rolnictwa przy Prezydencie RP, którą kieruję, zaprosiliśmy kilka miesięcy temu naukowców z Kijowa, przedstawicieli rolników ukraińskich – nie holdingów, ale rolników, którzy niewiele mają tam do powiedzenia i staraliśmy się zdobyć wiedzę o tym, jak to rolnictwo tam funkcjonuje. To zderzenie, jeżeli nie będzie obwarowane porozumieniem międzynarodowym i określeniem wzajemnych relacji, będzie dla Polski katastrofalne.

Nie musi tak być. W wielu obszarach rolnych, jak produkcja zboża czy rzepaku, jesteśmy konkurentami; ale w innych obszarach jesteśmy komplementarni, a nawet wzajemnie sobie potrzebni. Przykład pierwszy z brzegu – potrzebujemy dużych ilości słonecznika i oleju słonecznikowego, którego w niektórych rodzajach żywności nie da się zastąpić olejem rzepakowym; importujemy co roku z Ameryki Płd. ok. 2,5 mln. ton śruty sojowej modyfikowanej genetycznie, wydaliśmy na to w ub. roku ogromną kwotę ok. 6,2 miliarda zł – ogromne pieniądze, a może należy sprowadzać soję z Ukrainy, która ma dobre warunki dla jej uprawy?

Oczywiście, jestem zwolennikiem polskiego programu białkowego, żebyśmy rozwijali produkcję roślin białkowych i wykorzystywali śrutę rzepakową, ale do czasu zbudowania silnego programu białkowego możemy sprowadzać śrutę sojową z Ukrainy.

Można też sobie wyobrazić współpracę na innym poziomie – Polska może być ogromnym hubem przetwórczym dla tanich ukraińskich surowców rolnych i wysyłać w świat wspólną ofertę żywnościową. Polskie firmy mogą również inwestować na Ukrainie i eksportować produkty kanałem czarnomorskim. Możliwości są, ale trzeba to oprzeć na uczciwości w naszych relacjach.

McHale - baner - kwiecień 2024
Axial Syngenta baner
Baner webinarium konopie
POZ 2024 - baner

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze artykuły
NAJNOWSZE WIADOMOŚCI
[s4u_pp_featured_products per_row="2"]
INNE ARTYKUŁY AUTORA




ARTYKUŁY POWIĄZANE (TAG)

NAJNOWSZE KOMENTARZE

Newsletter

Zapisz się do Rolniczego Newslettera WRP.pl, aby otrzymywać informacje o tym co aktualnie najważniejsze w krajowym i zagranicznym rolnictwie.