Establishment musi zrozumieć, że ze starymi działaczami już się nie rozmawia. Starzy związkowcy, mający po 60/70 lat, opowiadają bajki o miliardach euro z unijnego budżetu, a tak naprawdę zależy im na 1,5 tys. dopłaty do hektara czy tony. Dopłaty nie mają żadnego znaczenia, bo korzystanie z dopłat jest jak jazda rowerem z garnkiem na głowie – szybko skończy się bolesnym upadkiem – mówi Jacek Zarzecki, prezes PZHiPBM.
“Wspólna Polityka Rolna: 2024 i co dalej? Głos rolników” – to temat debaty zorganizowanej przez Plantpress. Rozmawiano o roli mediów w kształtowaniu społecznego odbioru rolnictwa, sensowności protestowania, wpływie polityki rolnej Unii Europejskiej na polskie rolnictwo, polskim Planie Strategicznym dla WPR, zadaniach organizacji rolniczych. Jednym z uczestników był Jacek Zarzecki, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego, którego wypowiedzi prezentujemy poniżej.
Media a postrzeganie polskiego rolnictwa
Media głównego nurtu pokazują to, co chcą, pokazują „setki” z rolnictwa, czyli maks. minutę wypowiedzi na temat tak złożonego sektora, jakim jest rolnictwo, które jest jednym z najważniejszych sektorów. Rolnictwo w internecie zaistniało wraz z „piątką dla zwierząt”, wtedy rolnicy się obudzili. Wywalczyliśmy ją w mediach elektronicznych, bo nigdy nie było nas w mediach mainstreamowych.
Dziś dyskusja nt. rolnictwa nie toczy się wśród polityków, ale „wypuszczani” są aktywiści: mówi się o tym, jakie rolnik ma drogie ciągniki, ile ma dopłat, że płaci KRUS a nie ZUS. Moją główną działalnością w mediach społecznościowych jest walka z aktywistami proekologicznymi, antyhodowlanymi i antyrolniczymi.
Protesty rolnicze
Pytanie, co my chcemy osiągnąć i jaki jest główny cel? Protesty zaczynają wygasać a gdy ucichną, ciężko będzie do nich wrócić.
Głównym problemem w kontekście protestów rolników jest nie to, ile „ugramy”, bo każdy protest musi się skończyć, i nigdy nie kończy się zwycięstwem protestujących – zawsze musi dojść do consensusu, obie strony muszą się porozumieć. Czy jesteśmy daleko, czy blisko porozumienia? To zależy od ustawienia celów. Mam wrażenie, że co innego mówią starzy związkowcy, opowiadający bajki o miliardach euro z unijnego budżetu, a zależy im na 1,5 tys. dopłaty do hektara czy tony, które nie mają żadnego znaczenia, bo korzystanie z dopłat jest jak jazda rowerem z garnkiem na głowie – szybko skończy się bolesnym upadkiem.
Rola organizacji rolniczych na przykładzie PZHiPBM
Najważniejszą rolą organizacji rolniczych jest lobbowanie za korzystnymi rozwiązaniami i posiadanie strategii. Tylko sektor wołowiny wie, co będziemy robić do roku 2030. Inne sektory tego nie wiedzą, co przypomina jazdę z kierowcą zmieniającym się co 15 minut i prowadzącym w kierunku wybranym przez siebie. Bez strategii polskie rolnictwo będzie dalej „jechać po omacku”.
My mówimy w sektorze wołowiny jednym głosem. Mamy Radę Sektora Wołowiny, gdzie są hodowcy, producenci, przetwórcy. Nie ma co się oszukiwać, że my nie lobbujemy za pewnymi rozwiązaniami dobrymi dla całego sektora. Rozmowy o dobrostanie zaczynaliśmy z ministrem Kowalczykiem z poziomu 650 mln euro. Skończyło się na 1,4 mld plus 300 mln euro na inwestycje, plus płatność z ekstensywnych użytków zielonych. Ale tego sukcesu by nie było bez zdania organizacji i głosu jednej osoby, która powiedziała, że produkcję zwierzęcą trzeba wzmacniać – mówię o komisarzu Wojciechowskim, z którym zresztą nasze początki z czasów „piątki dla zwierząt” były trudne. Dziś widać, że bez produkcji zwierzęcej nie będzie produkcji roślinnej; bez produkcji trzody chlewnej, drobiu, wołowiny nie będzie gdzie zboża sprzedawać.
Zmieniliśmy sposób myślenia o funduszach promocji – płacimy z nich za wizyty przedstawicieli służb weterynaryjnych z państw spoza UE: Algierii, Chin, Wietnamu, Korei, Turcji, po to, żeby otwierać nowe rynki. Nie zostawiamy administracji publicznej z tym, wychodzimy z założenia, że mamy w tym swój interes.
Może ktoś narzekać na ceny, że były lepsze, ale dziś sektor wołowiny jest najbardziej stabilnym sektorem rolno-spożywczym w Polsce – dlatego, że jest przewidywalny. Nawet, jeśli jakiś rynek nam wypada, to w jego miejsce wchodzi kolejny. Obecnie kilka zakładów polskich przeszło certyfikację, która umożliwia eksport do Chin. Oczywiście wymierny sukces będzie dopiero wtedy, gdy pierwsze partie wołowiny dotrą do Chin i zostaną sprzedane, ale to już gwarantuje stabilizację.
Lobbing na przykładzie Ukrainy/ wpływ Ukrainy na przyszłość europejskiego rolnictwa
Ukraińcy mają bardzo mocny lobbing na poziomie europejskim. Przez ostatnie 10 lat odrobili lekcję, która została im zadana w roku 2014, gdy Ukraina została zaatakowana przez Rosję – bo ta wojna trwa już 10 lat.
Decyzja UE o otworzeniu rynku unijnego na towary ukraińskie była bezrozumna. Ale to nie jest wyraz dobrej woli, chęci pomocy, tylko efekt lobbingu ukraińskiego. Jedno z największych stowarzyszeń producentów zbóż na Ukrainie gospodaruje na 4,5 mln ha; kiedy komisarz Wojciechowski protestował i mówił o tym głośno, że muszą być wprowadzone limity, to stowarzyszenie wynajęło lobbystów w Brukseli i każdy premier, każdy minister otrzymał pisma atakujące europejskiego komisarza ds. rolnictwa za brak chęci pomocy Ukrainie.
Żadne rolnictwo w Unii Europejskiej nie wytrzyma konkurencji z Ukrainą. Wiem to dobrze, bo pracowałem na Ukrainie w sektorze rolnym przez kilka lat. To tylko kwestia czasu, gdy poszczególne sektory zostaną po kolei zdominowane przez rolnictwo ukraińskie.
Ukraina stawia na rolnictwo – 59% eksportu ukraińskiego to eksport produktów rolno-spożywczych. Tam są potężne inwestycje, dopłaty do zwiększania produkcji – czego my w UE nie możemy. Zresztą, dla nas wyzwaniem nie jest zwiększenie produkcji, lecz jej utrzymanie. W 2018 r. gospodarstw utrzymujących bydło w Polsce było 350 tys. Dziś jest ich 298 tys. Z trzodą chlewną jest jeszcze gorzej. Gdzie mamy sprzedawać tę nadwyżkę zboża, co mają z nim robić ci, którzy zrezygnowali z produkcji zwierzęcej i zajęli się tylko produkcją roślinną?
Kiedy pracowałem na Ukrainie, zagłębiem owocowo-warzywnym był region chersoński, gdzie teraz są prowadzone działania wojenne. W związku z tym przeznaczono potężne pieniądze na tworzenie sadów, szklarni, przy granicy z Unią Europejską. Dlaczego? Dlatego, że zauważyli, gdzie jest największy rynek zbytu, największa marża. Nie w Afryce, jak nam wmawiano mówiąc, że Ukraina karmi głodną Afrykę. Nie opowiadajmy bajek – mieliśmy być korytarzem humanitarnym a staliśmy się rynkiem docelowym, bo to się Ukrainie opłaca.
Polityka rolna Unii Europejskiej i polski Plan Strategiczny dla WPR
Polityka Unii Europejskiej się nie zmieni – w wyborach do Parlamentu wygra EPL, wygrają socjaliści, dołączą do nich liberałowie; konserwatyści nawet jeśli zdobędą jakieś mandaty, to układ sił się nie zmieni. Protesty rolnicze odbyły się w najlepszym momencie, w jakim mogły się odbyć – tuż przed wyborami do europarlamentu. Na ostatnim posiedzeniu PE będzie „jechanie” po prawicy i konserwatystach za rozmontowanie Zielonego Ładu i zniszczenie przyszłości Europy.
Zapominany, że Wspólna Polityka Rolna to jest dokument dla 27 krajów a 1200 stron polskiego Planu Strategicznego to nasz krajowy wymysł. I co z tego, że wymyślone zostały zdjęcia geotagowane, skoro żaden system informatyczny w Polsce nie jest w stanie tego udźwignąć? Mam nadzieję, że przyjdzie otrzeźwienie i po pierwszym roku funkcjonowania Planu Strategicznego dla WPR zostanie on przejrzany pod kątem tego, co w nim zadziałało, a co nie. Uważam, że dobrostan zadziałał, wzrosła ilość gospodarstw, która wzięła w nim udział, wprowadziliśmy do niego system jakości QMP.
Kto jest winny – minister Siekierski, komisarz Wojciechowski?
Jeśli dziś ktokolwiek mówi, że trzeba „wysadzić z siodła” ministra Siekierskiego, jest głupcem. Siekierski to człowiek, który ma ogromne doświadczenie i wie, jak się poruszać po salonach Unii Europejskiej. Był wiceprzewodniczącym, później przewodniczącym Komisji Rolnictwa w Parlamencie Europejskim, wie, co należy robić, żeby coś tam ugrać. Wielu ludzi mówi, że minister Siekierski nic nie robi. Na litość boską, co można zrobić w ciągu 4 miesięcy? To tak, jakby wpuścić człowieka na pole minowe i wyposażyć go tylko w łopatę do rozbrajania tych bomb, które są teraz w rolnictwie. Wina za trudną sytuację rolnictwa nie leży po stronie polskiego rządu, tylko biurokracji brukselskiej, która jest przerażająca. To, co się dzieje tam, jest przerażające – zobaczycie, za kilka miesięcy z rozrzewnieniem będziemy wspominali, że mieliśmy komisarza ds. rolnictwa z Polski, bo żaden komisarz z innego kraju nie będzie z nami rozmawiał tak, jak rozmawia Wojciechowski.
Jeden z przedstawicieli organizacji antyrolniczej napisał, że komisarz Wojciechowski nie działał w interesie europejskiego rolnictwa, tylko w interesie polskich rolników, bo polscy rolnicy dostali 4 mld euro z pomocy wojennej. Tylko zapomniał powiedzieć, że to jest jedynie zgoda, którą Komisja Europejska wyraziła na wypłatę pieniędzy z polskiego budżetu. Komisja Europejska nie ma planu dla europejskiego rolnictwa; ostatnie 4 lata straciliśmy przez czerwono-zielonego Holendra Timmermansa.
Czy da się coś zrobić, żeby było lepiej?
Jeszcze 10 lat temu rolnicy byli grupą najbardziej zadowoloną z obecności Polski w Unii Europejskiej, dziś najbardziej tę obecność kontestują. Winę za to ponosi Komisja Europejska, Parlament i Rada Europejska. Musi przyjść czas otrzeźwienia, bo jeśli nie przyjdzie, to mogą nadejść czasy Wielkiej Brytanii a gdy to się stanie, to już nie będzie powrotu. A my jesteśmy jednym z największych eksporterów w Unii Europejskiej, w mleczarstwie, wołowinie, drobiu.
Trzeba skończyć z fikcją. Fikcją jest istnienie 1 300 tys. rolników – aktywnych jest co najwyżej połowa z nich. Gdyby Wspólną Politykę Rolną kierować tylko do nich, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Dlatego należy wrócić do definicji „aktywnego rolnika”. Należy też skończyć z fikcją rolnictwa ekologicznego. Stawiam skrzynkę wódki temu, kto powie, ile w Polsce produkuje się poszczególnych produktów ekologicznych – nikt tego nie wie. Wiemy tylko, ile mamy hektarów ekologicznych – 300 tys. łąk i pastwisk, przeżuwaczy ok. 8 tys. Produkujemy paszę ekologiczną dla bydła, którego nie mamy. Trzeba skończyć z tą fikcją, ale brakuje woli politycznej – tej nie ma.
To nie schodzący działacze związkowi będą decydować o przyszłości polskiego rolnictwa, tylko młodzi rolnicy, którzy dziś mają po dwadzieścia kilka lat. Ich głos musi być wysłuchany, w przeciwnym razie nie będzie polskiego rolnictwa. To musi dojść do establishmentu, że nie rozmawia się już z działaczami, którzy dziś mają po 60/70 lat i pamiętają protesty z początku lat 90. XX w.
Zupełnie inne podejście mają młodzi rolnicy – oni chcą rozwiązań systemowych. Dopóki nie dojdzie do tego, że trzeba usiąść i wspólnie poszukać rozwiązań systemowych, zaakceptowanych przez obie strony, także instytucje unijne – a pozostałe kraje UE mają zupełnie inne interesy niż my, co widać na przykładzie importu zbóż z Ukrainy, na którym południowym krajom zależy, nic się nie zmieni.
Czas na #PolExit
Zacznij pierwszy. Wyjedż
Rick polska lubi absurdy i kłamstwa. Dlaczego nikt nic nie zrobi z tą fikcja bo nagle przybędzie ok 0.5 mln bezrobotnych. Bo nie można inaczej nazwać vzlowieka gospodarującego na 1 ha ziemi z czego najczęściej jest to siedlisko. Tym ludziom jeszcze trzeba by było zasiłki dla bezrobotnych zapłacić….
Zabawny ten Zarzecki. Krytykuje innych że chcą kasy, ale sam dumny ” patrzta ile kasy wam załatwiłem ! “
Bardzo merytoryczny artykuł, chciałem udostępnić, ale niestety tytuł nie ma nic wspólnego z tą merytoryką, wyrwany z kontekstu, szkoda…
zwłaszcza że Polska liczy tylu rolników co Niemcy i Francja oraz Anglia do kupy