Od początku sezonu, czyli od 1 lipca, do Polski trafiło już ponad 1 mln ton kukurydzy zza granicy. Należymy w tym względzie do europejskiej czołówki, podczas gdy ceny ziarna spadają, a niekiedy rolnicy w ogóle nie mają gdzie go sprzedać.
Ceny mokrej kukurydzy w kraju spadły z ok. 900 zł/t na początku żniw do nawet niecałych 600 zł/t obecnie. Co gorsza, niekiedy ziarna nie można w ogóle sprzedać, bo magazyny szczególnie na wschodzie kraju są zapchane importowaną kukurydzą. Wg danych Komisji Europejskiej kraje Unii zaimportowały od początku sezonu ponad 12,6 mln ton kukurydzy (o ponad 100 proc. więcej niż w analogicznym okresie zeszłego roku), z czego wg serwisu Kaack 43 proc. pochodzi z Ukrainy, zatem unijny import z tego kraju zbliża się już do 5,5 mln ton.
Co zrobić z krajowym rynkiem kukurydzy?
– Ja prezentuję pogląd, że wrażliwe sektory powinny być objęte ograniczeniami importowymi. Decyzje przed nami. To jest głos wielu komisarzy, mój głos jest taki, że jest problem z kukurydzą, jest problem z rzepakiem […]. Niektórych towarów przyjeżdża zbyt dużo. Tam gdzie ten eksport wyraźnie wzrośnie, ja będę się opowiadał za wprowadzeniem ograniczeń – mówił niedawno podczas konferencji w sejmie unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski.
Niestety problemu nadal zdają się nie dostrzegać politycy w kraju z ministrem rolnictwa Henrykiem Kowalczykiem na czele.
– Na ponad 2 mln ton przywiezionego zboża wyjechało z Polski ponad 6 mln ton, czyli widać wyraźnie, że polskie zboże jak i zboże z Ukrainy zostało wyeksportowane – mówił w niedzielę w Przysusze Henryk Kowalczyk.
Minister zapowiedział jednocześnie kontrole jakości zbóż trafiających do nas zza wschodniej granicy, jednak o rozwiązaniach, które uniemożliwiałyby zostawanie ukraińskiego ziarna w kraju nie usłyszeliśmy ani słowa…