Niemal od początku istnienia rolnictwa naturalne nawożenie było w modzie. Jest także i dziś, a co ważne, staje się opłacalne i dopłacalne, bo na maszynę do ekoschematów można dostać nielichą dopłatę. Jak na wóz asenizacyjny Pichon SV 20 R.
Nie wdając się w biologiczne i zapachowe szczegóły, nawóz naturalny jest dosyć specyficznym materiałem organicznym. Poza tym, że jest wysoce zjadliwy dla naszego zmysłu powonienia, jest także na dłuższą metę uciążliwy dla wszelkich metalowych części maszyn używanych w naszych gospodarstwach. Bardzo nie lubi się z metalem, powodując jego szybką korozję.
To właśnie dlatego wszelkie maszyny do przewożenia takiego nawozu muszą być wykonane i pospawane z najwyższą precyzją, a później zazwyczaj ocynkowane w środku i na zewnątrz, co chroni je właśnie przed zgubnym wpływem gnojowicy. Taki właśnie jest wóz asenizacyjny Pichon SV20 R, który nie dosyć, że jest srebrzysty i wielki, to ma jeszcze cztery koła i literę R.
R to nie “rakieta”, tylko wcięcie w talii
Dla tych, co cztery koła i “R” wiążą od razu z modelami Volkswagena, mamy smutną wiadomość – to nie ta branża i nie te prędkości poruszania się po drogach, no i nie ta masa. Dla upartych i dociekliwych jest jednak coś, co z bidą można by powiązać w tych dwóch konstrukcjach. Jest to obniżony środek ciężkości.
Beczka jaka jest, każdy widzi. To wielki, mieszczący 21 tysięcy litrów cylinder posadzony na specjalnym i wzmocnionym podwoziu. Musi być ono wzmocnione, bo sama pusta beczka z osprzętem może ważyć 13,5 tony, a do tego dochodzi jeszcze 21 metrów sześciennych płynnej gnojowicy. Dosyć sporo, bo trzeba to wszystko jeszcze przemieścić po drogach publicznych.
Aby było to możliwe, wóz Pichon SV 20 ma wcięcie w talii. Tak dokładnie to oczywiście w beczce i jest to celowe działanie, żeby to wcięcie zmieściło część wielkich tandemowych kół. Ten konstrukcyjny zabieg pozwala na to, żeby zachować dozwoloną szerokość tego giganta na drodze. Dodatkowym i wielce pożądanym w takich konstrukcjach efektem jest znaczne obniżenie samego środka ciężkości tej ogromnej beczki. Przy takiej pojemności ma to spore znaczenie dla bezpieczeństwa w czasie transportu po drodze.
Wóz to za mało, bo liczy się aplikator
Sama beczka (czy tam jak kto woli wóz) nawet tak technicznie wyrafinowana jak SV 20 to jednak nie wszystko, bo równie ważne są montowane do niej zespoły. Pichon do swojego największego wozu ma cały wachlarz różnych narzędzi, które z nim znakomicie współpracują. W zależności od samego gospodarstwa i jego profilu dla użytków zielonych czy ornych możemy dobrać odpowiednie aplikatory. Sprawdzą się zarówno te talerzowe i tarczowe, jak i łyżwowe. W ofercie Pichona znajdziemy też dobrane do wozu asenizacyjnego różnej szerokości zestawy do aplikowania gnojowicy poprzez węże wleczone.
Nadzór nad pracą zarówno samego wozu, jak i każdego rodzaju aplikatorów jest automatyczny. Do obsługi służy tu sterownik IC7s, którym operujemy za pomocą joysticka, a wszystkie wskazania pracy wyświetlane są na 7-calowym monitorze.
Pichon SV 20 R to wóz, za który ci dopłacą
Największy wóz asenizacyjny marki Pichon wpisuje się wraz z aplikatorami w unijne ekoschematy. Cena, jaką będziemy musieli zapłacić, to 340 tys. zł netto, a do tego dochodzi jeszcze cena samego aplikatora. Na szczęście w ramach unijnych programów można jednak liczyć na spory zwrot z tej kwoty, bo nawet do 150 000 zł, co stanowi lwią część wydatków.