Jak już pewnie zdążyliście w naszych relacjach zauważyć, Agritechnica w Hanowerze obfitowała w nowoczesne maszyny. Każda z nich wypucowana była na glanc, a te premierowe, których widzieliśmy setki, były pucowane nawet dwa razy dziennie. Często jednak tuż obok tych błyszczących nowością cudów nowoczesnej techniki stały też rolnicze graty. Ale jakież to były piękne graty!
Prawie pół miliona zwiedzających tegoroczną wystawę w Hanowerze mogło się na własne oczy przekonać, dokąd zmierza dzisiejsze rolnictwo. Były drony, roboty, zwykłe i samojezdne ciągniki. Były kombajny, kosiarki, ścinarki i wszelkie mniej lub bardziej zmechanizowane grabki i haczki. Aż roiło się od beczek i innych przyczep na wszystko, co pochodzi z natury i jest mało pachnące, ale podobno zdrowe dla gleby.
Swoje zębiska z utwardzanej stali szczerzyły do przybyłych groźne kultywatory, a sterczące ostre lemiesze pługów celowały w szyje i głowy nieuważnych zwiedzających. Stały też dumnie wielkie siewniki o garbatych zbiornikach zboża, potrafiące precyzyjnie za pomocą powietrza strzelać nasionami do gleby. Dziwne z wyglądu roboty do sadzenia i pielenia przyglądały się zwiedzającym swoimi cyfrowymi oczami kamer. Były też wielkie robotyczne giganty, które stojąc nieruchomo w zastygłych pozach, wzbudzały lęk wśród tych, którzy pamiętają jeszcze “Terminatora” z kin.
Poza wielkimi maszynami na wielu stoiskach wystawiano wiele różnych i nowoczesnych bajerów tak niezbędnych dzisiejszym rolnikom. Wszelakiej maści, kolorytu i wielkości światełka do maszyn czy ledowe ekraniki migały rytmicznie do zwiedzających wystawę gości. Ci z nich, którzy nie chcą się zgubić na własnym polu, mogli zobaczyć nowoczesne “pegasusy” śledzące ich maszyny z dokładnością co do znanej z kultowego filmu “Sami Swoi” jednostki – trzech palców, a za niewielką dopłatą nawet i mniej.
Stare rolnicze graty w blasku świateł
Wśród tej ferii nowoczesnej technologii, wśród ton błyszczącej stali maszyn pomalowanych ekologicznymi lakierami we wszystkich kolorach tęczy, w blasku disco-świateł reflektorów dyndających pod dachami hal, stały gdzieniegdzie stare rolnicze graty.
Wokół nich słychać było w dziesiątkach języków szeptane w zachwycie słowo oznaczające jedno – “piękny”. Stojąc na eksponowanych stanowiskach, te stare maszyny rolnicze rywalizowały ze swoimi nowoczesnymi wnukami o względy i spojrzenia zwiedzających. I mam nieodparte wrażenie, że często tę rywalizację wygrywały, bezwstydnie eksponując prostotę swoich odkrytych wnętrz, podzespołów i rozwiązań konstrukcyjnych.
Bo to od ich prostoty wszystko, co w rolnictwie dziś widzimy, się zaczęło. Jednak żeby powstała taka działająca, ponadczasowa mechanizacja, kowale-geniusze przekuwali pomysły i rysunki na skrawkach papieru z idei w mechaniczne dzieło. Tworzyli maszynę, jaką sami chcieli mieć i jaka była im potrzebna, ulepszając ją później i dokładając to i owo. I tak w wiejskich kuźniach powstawały legendarne konstrukcje maszyn rolniczych. To w szopkach i krytych gontem stodołach miały swój początek znane nam dziś rodzinne firmy, przejmując z czasem nazwiska ich skromnych właścicieli.
Czy rolnicze graty mają duszę?
Co kryją w sobie te stare maszyny, że z takim namaszczeniem przyglądamy im się dziś? Czy poza prostymi kółkami, zmyślnymi dźwigniami, niezniszczalnymi wałkami i prostą blachą niemal pancernej obudowy jest w nich coś innego, mierzalnego i niewidzialnego? Coś, co nazywamy duszą maszyny, która dzielnie i bezawaryjnie latami służyła każdemu kolejnemu pokoleniu rolników?
Możliwe, że ta dusza zaklęta jest w nich na stałe i choć pozostaje niewidoczna, to z upływającym czasem jest niemal namacalna. Przyciąga nasz wzrok niezależnie od stanu samej maszyny. Uruchamia naszą wyobraźnię czy też skrawki pamięci z lat dziecinnych i widzimy ją w wyobrażeniu pracujących podzespołów. Słyszymy rytmiczny stukot silnika, skrzypiący pedał sprzęgła czy ruch drewnianych klepek wytrząsacza pracującej młocarni. Aż żal, że niektóre stare maszyny rolnicze napędza już tylko nasza wyobraźnia.
Agritechnica graciarska
Nie będę ukrywać, że ta Agritechnica “graciarska” przyciągała także i mój wzrok. Te stare maszyny wcale nie musiały być ładne i błyszczące, żeby wokół nich gromadził się tłum ciekawskich zwiedzających. Niejednokrotnie słyszałem skierowane do młodego pokolenia słowa “Dziadek taką miał” i dalej całą opowieść o rodzinnych losach danego siewnika czy ciągnika.
Mam wrażenie, że opanował nas jakiś sentyment do starych maszyn rolniczych. Do tych prostych i niezawodnych konstrukcji mechanicznych niewymagających komputerów ani do działania, ani serwisowania. Często niewygodnych i trudnych w użytkowaniu, o śladowej ergonomii, blaszanych siedzeniach, nieogrzewanych kabinach i wiecznie pachnących olejem napędowym albo smarem. Więc co nas ciągnie do tej, z dzisiejszego punktu widzenia, prymitywnej mechanizacji rolnictwa? Czy tylko sentyment?
Może trochę zapominamy, że stare maszyny rolnicze wcale nie były takie trwałe i niezawodne. Wymagały od właścicieli częstych przeglądów i codziennego smarowania przegubów czy miejsc ułożyskowań. Czasem ciągniki były niesłychanie upierdliwe w przeciekach, których nie można było zlikwidować. Dymiące i głośne tłumiki tylko z nazwy coś tłumiły, wyrzucając strumień czarnych spalin w twarz traktorzysty. Kombajny w polu wymagały od swoich operatorów umiejętności “złotej rączki”, a każdy sezon rozpoczynał się od gruntownego przeglądu, a często właściwie od remontu.
Mimo tych niedoskonałości dziś patrzymy na te, antyczne już obecnie, maszyny z rozrzewnieniem. Często przypominają nam młode lata i dobre chwile, a tych, którzy ich nie pamiętają z pól, zachwycają swoją mechaniką. I to właśnie w młodym pokoleniu tkwi przyszłość starych maszyn. Poza tym posiadanie własnego rolniczego “grata” staje się niezwykle modne i, co tu ukrywać, to też niezła lokata kapitału, bo sentyment jest w cenie.
Czy za kilkadziesiąt lat dzisiejsze nowoczesne i skomputeryzowane maszyny rolnicze będą się cieszyć taką estymą i sentymentem? Tego nie wiem, ale może i dzisiejsza supertechnologia rolnicza stanie się antyczna.