fbpx

Ursus i jego licencje cz. 1: C-45

Któregoś dnia na wystawie rolniczej oglądam nowy ciągnik Massey Ferguson i słyszę, jak stojący obok rolnik mówi do swojego kolegi: – Licencja na “MF-y” zabiła naszego Ursusa. – Dlaczego pan tak sądzi? – spytałem. – Bo przez niego i przez Gierka Ursus zbankrutował – odpowiedział oburzony moim pytaniem rolnik, łypiąc na mnie nieprzychylnie. Nie chciałem się wdawać z nim w dyskusję, ale się z nim nie zgadzam.

Bardzo zdziwiła mnie taka argumentacja, bo jest krzywdząca dla wszystkich wymienionych podmiotów: firmy Massey Ferguson, zakładów w Ursusie, jak i dla samego Edwarda Gierka. Jednak żeby rozwikłać tę nieco złożoną kwestię, musimy się cofnąć w czasie o kilkadziesiąt lat i przyjrzeć się historii zakupu licencji przez Ursusa w ogóle.

Licencja? Tak, ale tylko z ZSRR

Praktycznie od pierwszych lat powojennych gospodarka PRL-u była centralnie planowana. Centralnie znaczy tyle, że niemal wszystkie decyzje dotyczące gospodarki Polski były planowane i uzgadniane czasem w Warszawie. Czasem, bo jak to wówczas było na porządku dziennym, te ważniejsze i strategiczne decyzje zapadały w Moskwie. Pod czujnym okiem towarzyszy z Kremla gospodarka Polski Ludowej rozwijała się, jak mogła, a w całości musiała zostać oczywiście oparta na “nowoczesnych” technologiach pochodzących z ZSRR.

I tak od Bratniego Narodu dostaliśmy wiele “ciekawych” licencji, jak na samochód Warszawa lub już wówczas przestarzałe martenowskie huty stali. Oczywiście nie za darmo, jak twierdziła propaganda, a za ciężkie dewizy i ruble transferowe rozliczane po zbójecku jak dziś mieszkaniowe kredyty frankowe. Taki stan rzeczy był ogromnym obciążeniem dla polskiej gospodarki i hamował, a nie przyspieszał jej rozwój.

Ursus C-45, fot. J. Wasak

Na szczęście nieco inaczej, choć oczywiście nie idealnie, rozwijała się w powojennej Polsce produkcja maszyn rolniczych. Po przymusowej kolektywizacji ogromne połacie ziemi uprawnej były scalone w państwowych gospodarstwach rolnych, a jedynie nędzna resztka została w prywatnych rękach rolników indywidualnych. Jednak niezależnie od własności ziemia potrzebowała dobrych maszyn rolniczych i tu widać było jakieś światełko w tunelu. Oczywiście nie ma co ukrywać, że produkujące maszyny rolnicze zakłady w większości posiadały jeszcze mocne przedwojenne korzenie. Unia Grudziądz, Ursus, Kutno, FMŻ Płock czy Lublin choć zniszczone działaniami wojennymi i rozgrabione niemal do gołych murów powoli się podnosiły, produkując maszyny rolnicze oparte niejednokrotnie na konstrukcjach przedwojennych lub poniemieckich.

Nasz niemiecki Ursus, czyli licencja, której nie było

W takich warunkach trudno było w PRL-u o jakąkolwiek innowacyjność w dziedzinie maszyn rolniczych, jednak odnoszę wrażenie, że tylko u nas. Nieco zadziwiające jest, że już jesienią 1945 r. czechosłowaccy inżynierowie z ówczesnej fabryki zbrojeniowej w Brnie pokazali gotowy i jeżdżący prototyp modelu Zetor 25, który na głowę bił każdy wówczas produkowany na świecie ciągnik. I to o dwie długości co najmniej. Jednak trzeba wspomnieć, że Czechosłowacja miała po wojnie jeszcze przez parę lat nieco poluźniony kaganiec radzieckiej “opieki”. To jednak całkiem osobna historia i do niej niedługo wrócimy.

W powojennej Polsce władza zdawała sobie sprawę, że dla rozwoju rolnictwa i przede wszystkim wyżywienia kraju potrzebne są nowoczesne maszyny oraz oczywiście ciągniki. Dlatego postanowiono na gruzach przedwojennych zakładów w Ursusie zbudować nowoczesną fabrykę ciągników. Chęci i zapał były, znakomita kadra techniczna wykształcona na jeszcze przedwojennych uniwersytetach też. Projekty ciągników już się rysowały.

Władza dała zielone światło, które zamigotało przez chwilę i zamieniło się w pomarańczowe, bo przyszedł partyjny “prikaz”, że na innowacje to nie pora. Ciągniki, a owszem, są potrzebne od zaraz i trzeba ruszyć jak najszybciej z produkcją. Ale nie ma konieczności niczego nowego wymyślać, gdy naród w osobie chłopa i robotnika zgłodniały jest postępu technicznego na wsi.

I tak podjęto partyjną zapewne decyzję o uruchomieniu w Ursusie produkcji niemieckiego ciągnika Lanz Bulldog, którego konstrukcja miała już wówczas 25 lat. Czy to oznacza, że był on licencją? Oczywiście, że nie i nie dlatego, że był już konstrukcyjnie stary, choć mocno zmodernizowany w międzyczasie. Nie był on licencją, bo praw do niemieckiej licencji nie było. W ogóle żadnych.

Ursus C-45, fot. J. Wasak

Wytłumaczeniem tego jest fakt, że Wielka Trójka wojennych zwycięzców uchwaliła, że wszelkie niemieckie międzynarodowe patenty chroniące własność intelektualną powstałe przed 1945 r. tracą moc prawną i ulegają kasacji. ZSRR z tego chętnie korzystał, wprowadzając akcję “wielkiego dojenia” powojennych Niemiec w swojej strefie okupacyjnej i jakby z rozpędu niestety polskich Ziem Odzyskanych.

Do ZSRR wywożono z fabryk wszystko, co miało jakąkolwiek wartość materialną czy przemysłową. Całe lub częściowo jeszcze ocalałe po bombardowaniach fabryki ładowano do wagonów kolejowych, wyrywając precyzyjne instrumenty czy obrabiarki z posad razem z kablami i dokumentacją.

W ramach reparacji wojennych niemiecka technika została wywieziona wraz z inżynierami na Wschód, gdzie o ile nie zardzewiała po drodze transportowana tygodniami bez ładu i składu w bydlęcych wagonach, służyła następnie budowaniu potęgi radzieckiej techniki.

Przykład? Zapewne wielu z was pamięta dobre radzieckie aparaty fotograficzne Fed, Zorka czy Zenit i optykę do nich. Tak, właśnie legenda tych aparatów powstała w niemieckim Dreźnie w zakładach optycznych firmy Zeiss.

Wracając do naszego niemieckiego Ursusa, to właśnie dzięki odgórnym decyzjom uroczyście i z właściwą pompą rozpoczęła się w 1947 r. produkcja pierwszego polskiego ciągnika rolniczego LB-45 (Lanz Bulldog) przemianowanego szybko na C-45. To, że na początku produkcji był składany jeszcze wyłącznie z oryginalnych niemieckich części i podzespołów zwiezionych do zakładów w Ursusie, przykryto zasłoną propagandowego milczenia.

I tak właśnie rozpoczęła się historia pierwszego polskiego (prawie licencyjnego) ciągnika rolniczego Ursus C-45. Był to pierwszy, ale nie jedyny w historii przykład zmarnowanego potencjału inżynierów z Ursusa. Późniejsze lata pokazały, że partyjnymi decyzjami można uwalić najlepsze projekty w imię dobrych stosunków międzynarodowych (czyli z ZSRR).

Kolejna część historii licencyjnych modeli Ursusa ukaże się na naszym portalu już w sobotę 19 listopada.

McHale - baner - kwiecień 2024
Axial Syngenta baner
Baner webinarium konopie
POZ 2024 - baner

1 KOMENTARZ

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze artykuły
NAJNOWSZE WIADOMOŚCI
[s4u_pp_featured_products per_row="2"]
INNE ARTYKUŁY AUTORA




ARTYKUŁY POWIĄZANE (TAG)

NAJNOWSZE KOMENTARZE

Newsletter

Zapisz się do Rolniczego Newslettera WRP.pl, aby otrzymywać informacje o tym co aktualnie najważniejsze w krajowym i zagranicznym rolnictwie.