Własny ciągnik w gospodarstwie nie jest już marzeniem, ale koniecznością. Na rynku mamy całe zatrzęsienie nowych i starych modeli, a każdy, kto potrzebuje ciągnika, może znaleźć coś dla siebie. Jednak są tacy, którym to nie wystarczy i muszą sobie zrobić ciągnik SAM.
Czasem człowiek musi, inaczej się udusi – zabrzmiały w mojej głowie słowa starej piosenki, gdy zobaczyłem ten ciągnik. Bo cóż mogło kierować konstruktorem, gdy tworzył to dziwaczne cudo? Ten ciągnik wygląda tak, jakby ktoś złupił skład złomu, zagarniając to, co wpadło mu w ręce, a następnie dorwał się do spawarki i wiadra farby.
To jakaś artystyczna instalacja rodem z muzeum sztuki nowoczesnej. Ale jakże wspaniała instalacja! To jednocześnie wizja i dzieło sztuki, oczywiście użyteczne i praktyczne. Poza tym działa, jeździ i hamuje, bo to ciągnik rolniczy.
Jak sobie zrobić ciągnik?
To, co widzę, nie powstało w czasach PRL-u, gdy trudno było kupić ciagnik, bo obowiązywały zapisy i kolejka chętnych. Ten pojazd powstał zaledwie 14 lat temu z części, elementów czy podzespołów mniej lub bardziej związanych z innymi ciągnikami. Owszem, już na pierwszy rzut oka widać tu styl i inspirację Ursusem, ale to, co pod maską, niezupełnie nim jest.
Jak zrobić ciągnik rolniczy? Przepis jest prosty. Weź to, co masz pod ręką. Przyda się kilka metrów dwuteownika (może być szyna kolejowa), jakieś stare wyszarpane z krzaków za stodołą Ursusiki C-328 i C-360 – jako dawcy niektórych części. Jak jakichś zabraknie, to weź je z radzieckiego Władymirca T-25, walnij młotem i dopasuj, w końcu są “gniotsia, nie łamiotsa”.
Jak czegoś zabraknie albo uznasz, że coś się przyda lub będzie ładnie wyglądało, to wykorzystaj elementy z samochodów Lublin, Star, Robur, a nawet Syrena. I co z tego, że to auta, ważne, że można je wykorzystać i mają klimat lat 50., 60., czy 70. Bo to o klimat tu biega, a ten w całej tej konstrukcji jest zaiste wspaniały.
Gdy litr jest w sam raz, a ja właśnie to udowodnię
Są tacy, którzy myślą, że litr na cztery to za mało. Nieprawda! Ta konstrukcja pokazuje, że litr wystarczy na cztery. Mówię oczywiście o litrze pojemności silnika i czterech kołach, dokładnie jak tu. Tego SAM-a napędza litrowej pojemności jednocylindrowy diesel Andoria S-231 wyrwany z jakiejś strażackiej motopompy.
Ile ma mocy? A któż to wie, bo nawet sam producent silnika określał ją jako gdzieś między 8 a 15 koni mechanicznych. Tylko tyle wystarczyło do tego ciągnika. No dobrze, samą moc nieco wspomaga tu wielkie i ciężkie koło zamachowe, które magazynuje w sobie energię kinetyczną silnika. Z tego koła przez przekładnie pasowe moc dostarczana jest na wejście skrzyni przekładniowej.
Korbotronik – zawsze niezawodny
Co prawda, ciągnik ten, jak na wyrób XXI wieku, posiada instalację elektryczną, ale nie rozrusznik. Zapłon silnika inicjowany jest przez jeden z najstarszych i najbardziej niezawodnych systemów rozruchowych – korbotronik. Niezorientowanym już wyjaśniam, o co chodzi. Chcąc zapalić silnik, podciągamy odprężnik, z boku ciągnika wkładamy w specjalne gniazdo korbę i żwawo zakręcamy.
Ten system zwykle działał, pozwalając uruchomić silnik, zanim dostaliśmy zawału. To nic, że tak umieszczone gniazdo korby przeszkadzało przeprowadzeniu podłużnego drążka kierowniczego. Zrobiło się obejście i wszystko było dobrze.
Uwagę zwraca też kilka niestandardowych, jak na ciągniki, elementów. Dźwignia zmiany biegów jest krótka i niemal sportowa. Tłumik spalin umieszczony jest z przodu przed maską, bo po co z boku. Jednak najbardziej niezwykłym elementem jest zrobiona z kwasiaka rura kolektora powietrza zakończona pięknym monocyklonem. I tak trzymać!
Rolniku! zrób sobie ciągnik SAM, a UE się ucieszy
Moim zdaniem tak właśnie powinny wyglądać ciągniki. Nie żadna seryjna produkcja, ale indywidualna i jednostkowa. Wtedy każdy miałby swój własny i niepowtarzalny traktor. No i przez recykling części i podzespołów ekolodzy byliby zachwyceni, przestaliby wciąż jęczeć o normach emisji spalin i jakimś śladzie węglowym.
A UE byłaby też szczęśliwa i pewnie dałaby do SAM-ów same dopłaty.