Hodowcy bydła nie mają w tym roku problemów z nabyciem słony. W całym kraju zboża obrodziły i słomy jest w bród. W związku z urodzajem i mniejszym w tym roku zainteresowaniem jej nabyciem przez elektrociepłownie słomę można kupić dosłownie za bezcen.
Za tonę sprasowanej słomy z dowozem trzeba zapłacić od 110 do 140 złotych. Natomiast jeśli zdecydujemy, że sami ją zabierzemy z pola to płacimy o 40 złotych mniej. Natomiast w ubiegłym roku koszt jednej tony słomy wynosił od 160 nawet do 220 złotych z dowozem.
Tak duży spadek ceny raduje producentów zwierząt, a martwi producentów zbóż. Rolnikowi, który hoduje 460 krów mlecznych potrzeba rocznie ok. 6 tysięcy sztuk balotów (1 balot waży 300 kg). Dlatego niskie ceny słomy to dla niego też spadek i tak już dużych kosztów produkcji.
– W naszym regionie ceny dyktują producenci podłoża pod pieczarki; w tym roku nie wykazują żadnego zainteresowania słomą, dlatego jest ona tania i nie ma na nią popytu. Jeżeli nabywca prasuje słomę, za 300-kilogramowy balot musi zapłacić ok. 10 zł – tłumaczy nam rolnik z północy woj. lubelskiego.
– W tym roku większy pożytek będzie ze słomy jak pozostanie na polu, niż zarobek z jej sprzedaży. Szczególnie, że nie ma problemów z jej pocięciem, bo dziś każdy nowoczesny kombajn wyposażony jest już w sieczkarnie – twierdzi Stanisław Anders, producent zbóż w województwie pomorskim.
Dlatego też wielu rolników decyduje się na pozostawienie słomy na polu i jej przyoranie.
– Lepszego nawozu nie kupię za te parę złotych uzyskane z jej sprzedaży – dodaje Anders.