fbpx

Ursus C-375 to prototyp raczej pokraczny, bo tak trzeba było

Wyprodukowanie tak skomplikowanej maszyny, jaką jest ciągnik rolniczy, nie jest proste. Potrzebne są lata badań, testów i prób wytrzymałościowych. Tak było i w Ursusie, a zanim C-385 stał się legendą, miał “na próbę” młodszego brata – prototyp C-375.

Samasz loteria - baner

Zanim dziś jakiś model ciągnika wejdzie do produkcji, to wirtualnie badany jest przez komputery obsługiwane przez brodatych techników w podkoszulkach. Kiedyś jednak inżynierowie testowali nowe modele w białych fartuchach, koszulach i pod krawatem, a przed wyjściem do biura dokładnie golili twarz.

Czy właśnie w tej biurowej elegancji mamy upatrywać przyczyny trwałości starych konstrukcji traktorów? Na pewno jest to jedna z przyczyn, ale może niezupełnie ta decydująca, bo prototypy ciągników fizycznie testowano całymi latami, dosłownie często katując je, aż się rozpadły.

Silnik Z-7501 był testowany w prototypie C-375, fot. Adam Ładowski

Zetor i Ursus – małżeństwo raczej z potrzeby

Poza uroczym modelami C-325, C-328 i C-330 historia powojennego Ursusa nierozerwalnie związana jest z dwiema obcymi markami. Z niemieckim Lanz-Bulldogiem, który – co tu ukrywać – nieco sobie przywłaszczyliśmy, oraz z czechosłowackim Zetorem, z którym Ursus miał przymusową sztamę. Dla jasności – współpraca obu fabryk była oczywiście odgórnie narzucona przez władze ówczesnej partii: czechosłowackiej i naszej.

A skąd pomysł na takie przymusowe polsko-czeskie “małżeństwo”? Mówiąc wprost, na przełomie lat 50. i 60. Ursus był bez pomysłu na siebie i przyszłość, bo przyszłością były duże i mocne ciągniki przeznaczone na wielkie areały. Zetor natomiast dosłownie wymiatał na europejskich i światowych rynkach, bo był czymś, czym dziś jest Apple na rynku smartfonów. Miał możliwości i technologię.

75-konny motor zadziwiał w 1968 r. swoją mocą i osiągami, fot. Adam Ładowski

Na początku lat 60. podpisano umowę o wzajemnej polsko-czechosłowackiej współpracy, poklepano się po plecach, a działaczom partyjnym rozdano goździki i okolicznościowe proporczyki. Szybko też powstał, bo i to było we wzajemnej umowie, Polsko-Czechosłowacki Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Ciągników (PCOBR) z siedzibą w Brnie, gdzie inżynierowie z obu krajów mieli wspólnie projektować nowe wielkie ciągniki.

Czy to się udało?

No ba! pewnie, że tak. Choć niektórzy do dziś twierdzą, że to przez wyborne czeskie piwo i tamtejszą golonkę. Klimat Brna zdecydowanie sprzyjał wzajemnej współpracy konstruktorów. Szybko, bo w zaledwie pięć lat stworzono projekt i zbudowano prototypy całkowicie nowej klasy ciągnika, które oddano do testów.

W prototypowym C-375 brak jest kabiny, fot. Adam Ładowski

Choć powstał w ramach wzajemnej współpracy i produkcji, to nowy ciągnik musiał mieć rdzennie polską nazwę. Prototypowemu modelowi nadano więc symbol C-375, bo jak wiadomo, nawiązywał on do wcześniejszych modeli Ursusa, a “75” to była liczba koni mechanicznych. Po co gmatwać w nazewnictwie.

Syngenta - baner corner

Czy powstał do szkolenia załogi?

W odróżnieniu od dzisiejszych prototypów ciągników wystawianych przez producentów na wabia na różnych targach i pokazach, ten przedprodukcyjny C-375 jest raczej pokraczny. Może to trochę dziwić, bo został wykonany w Zakładach Mechanicznych Ursus w 1968 r., czyli na rok przed wprowadzeniem do seryjnej produkcji modelu C-385. Ten seryjny wyglądał znacznie lepiej i przede wszystkim miał kabinę.

Po co więc na zaledwie kilka miesięcy przed uruchomieniem seryjnej produkcji zmontowano ten prototyp? Możliwe, że pełnił rolę szkoleniową dla pracowników na linii produkcyjnej. Ursus C-385 był rewolucją i to zarówno pod względem wielkości i możliwości samego ciągnika, jak i jego produkcji. Przy tak zaawansowanej i nieznanej wówczas w zakładach Ursusa technice szkolenie pracowników na linii montażowej musiało trwać miesiącami.

Zegary dosłownie świecą po oczach i są bardzo ładne, fot. Adam Ładowski

C-375 to prototyp tak pokraczny, że aż piękny

Przedprodukcyjny model C-375, jaki widzicie na zdjęciach, trudno uznać za ładny. Maska wygląda, jakby była klepana ręcznie i to za dużym młotkiem, a poszczególne blachy poszycia są średnio spasowane. Emblemat na masce musiał przyklejać ktoś na ostrym kacu i to jeszcze w okularach spawalniczych. Dobrze, że napis na masce od szablonu został równo napryskany, ale co tu można schrzanić.

Zapewne jednak nie o to chodziło, by ten prototyp zachwycał. Miał być do testów i był, bo i po innych jego elementach widać ostre traktowanie, choć zegar wskazuje jedynie 435 motogodzin. Tak na marginesie, to zegary akurat są zachwycające.

Z drugiej strony cieszy fakt, że ten ciągnik zachowany został w stanie oryginalnym. Nie ma tu pokładów farby olejnej czy innego charakterystycznego dla mechaników PRL-u druciarstwa. Nawet brak kabiny, choć może nie była tu akurat potrzebna, specjalnie nie razi. A dzięki temu widoczne są wszystkie, zazwyczaj ukryte zakamarki.

Widać, że ciągnik poddano intensywnym testom, fot. Adam Ładowski

Cieszy to, że ten konkretny egzemplarz prototypu najlepszego ciągnika w historii Ursusa (wg opinii niektórych) zachował się w takim stanie i na stałe zaparkował w Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu. W końcu ten dziś rzadki ciągnik jest kawałkiem naszej chlubnej historii produkcji traktorów.

Szkoda tylko, że to już historia.

Agromix baner gif

Baner Bayer Conviso one
Baner Danko Alegoria
Baner webinarium konopie
Baner agroshow

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najpopularniejsze artykuły
NAJNOWSZE WIADOMOŚCI
[s4u_pp_featured_products per_row="2"]
INNE ARTYKUŁY AUTORA




ARTYKUŁY POWIĄZANE (TAG)

NAJNOWSZE KOMENTARZE

Newsletter

Zapisz się do Rolniczego Newslettera WRP.pl, aby otrzymywać informacje o tym co aktualnie najważniejsze w krajowym i zagranicznym rolnictwie.