Umowa z krajami Mercosuru to priorytet dla aktualnie rządzących w Unii Europejskiej. Trudno się temu dziwić, skoro stoją za tym potężne interesy a i idealnie wpisuje się to w panującą ostatnio modę na niszczenie małego i średniego rolnika. Ale nie tylko oni mogą oberwać.
Ledwie skończyła się hucpa z produktami przywożonymi zza wschodniej granicy, bez kontroli, ceł czy jakiegokolwiek pomyślunku (choć w zasadzie to trzeba by zadać sobie pytanie, czy faktycznie się skończyła, czy raczej została przykryta czymś nowym, głośniejszym i budzącym większe, choć takie same emocje – umową z krajami Mercosur). Umowa, która ma objąć wiele aspektów życia i handlu od wołowiny po samochody, jak to przedstawiała Ursula von der Leyen.
Z pewnością tych najbardziej motywujących urzędników do działania aspektów nigdy nie poznamy, choć jak można się domyślać, na stole czekają duże pieniądze, zwłaszcza dla krajów, które mają dobrze rozwinięty eksport lub czerpią pełnymi garściami z pośredniczenia w handlu. Niestety my jako kraj nie zaliczamy się do żadnej z tych grup, podobnie jak mali i średni rolnicy, ale także producenci maszyn, którzy bazują na lokalnym rynku, a przecież nie tylko tania wołowina i cukier będą przedmiotami handlu między UE a Mercosurem.
Cięcie kosztów i greenwashing
Otworzenie się na nowe rynki czy też rynek wspólny państw Ameryki Południowej to wspaniała okazja, aby uzyskać dostęp do naprawdę taniej siły roboczej, w dodatku pracującej w oparciu o bardzo „elastyczne” i łaskawe dla pracodawcy normy prawne. W dodatku rynku, na którym nie bardzo trzeba przejmować się ekologią czy jakimiś normami emisji, hałasu, gospodarki odpadami czy bezpieczeństwa.
Wiadomo, każde z państw ma swoje odrębne regulacje i gdzieniegdzie jest to na całkiem normalnym poziomie, jednak w wielu przypadkach „idzie się dogadać”, lub wręcz dogadywać się nie trzeba, bo zdecydowana większość państw Ameryki Południowej w ogóle nie zawraca sobie głowy chociażby normami emisji spalin w nowych maszynach, ciężarówkach czy samochodach. A zatem nikt chyba nie powinien być zdziwiony, że po dogadaniu się eurokratów z „mercosurami”, informacją w stylu „znana firma XXX przenosi swoją fabrykę do Brazylii lub innego sąsiedniego kraju”.
W końcu w wywołanej do tablicy Brazylii pensja minimalna wynosi 6,5 reala brazylijskiego, czyli około 4,67 zł za godzinę. W sąsiedniej Argentynie na koniec października stawka minimalna wynosiła 271571 argentyńskich peso, czyli około 1125 zł miesięcznie, choć akurat ten kraj boryka się z potężnym kryzysem. Jednak kryzys jednego to dla drugiego 7 zł za godzinę pracy na taśmie montażowej w nowiutkiej fabryce. Podobną stawkę mają najgorzej zarabiający na etacie w Kolumbii – 1160714 peso kolumbijskiego (ok 1100 zł miesięcznie) czy Peru – 1025 soli peruwiańskich (ok. 1125 zł/miesiąc). Za to na przykład w Boliwii, gdzie stawki są najniższe od lat, pensja minimalna wynosi raptem 1200 boliviano, czyli niewiele ponad 720 zł miesięcznie, co daje 4,5 zł/h przy założeniu, że nikt nie będzie wyzyskiwał pracownika ponad 160 h miesięcznie.
Jeżeli dodać do tego brak rygorystycznych norm dla zakładów produkcyjnych, relatywnie tanich lokalnych podwykonawców, lokalnie wydobywane i przetwarzane surowce: stal, tworzywa sztuczne, energię, to nawet przy doliczeniu do tego nieco wyższych pensji dla takich specjalistów jak spawacze, inżynierowie, technolodzy to i tak koszt całej operacji w porównaniu do kosztu krajowego będzie kilkukrotnie niższy.
Pozostawiając w Europie centrum dystrybucji, magazyn i jakąś niezbyt dużą montownię, można śmiało ogłosić światu, że firmie (w Europie) udało się obniżyć emisję gazów o 99%, a ich produkty są full-green-eko. Czego już konsumenci nie muszą wiedzieć, to że będą one kilkukrotnie tańsze w zakupie, dla dystrybutora i tym magicznym sposobem jednocześnie zostanie uratowany płonący świat oraz słupki wzrostów w firmach.
Oczywiście tych, które na to stać. A jak wspomniałem, raczej nie będą to firmy polskie, tylko raczej zachodnie, co w ich przypadku będzie oznaczało nie znaczną redukcję kosztów, a wręcz spektakularną! Dodatkowym atutem będzie wspomniany greenwashig, czyli przesunięcie wpływu na środowisko z Europy do strefy, gdzie po pierwsze nikt nie będzie sobie tym zawracał głowy, a po drugie nikt nie będzie miał nad tym kontroli. Ktoś mógłby podnieść argument, że przecież wszystkie te dobra trzeba będzie do Europy dostarczyć. Tak, jednak jak już dawno zostało udowodnione; emisja gazów na wodach międzynarodowych jest nieszkodliwa i nie wpływa na środowisko, a tak w ogóle to jest temat, którym nikt nie powinien się interesować.
Wykończenie lokalnych
A zatem skro da dużych międzynarodowych koncernów to będzie swoista szansa, to kto może jeszcze podzielić los rolników? Wszyscy ci, których nie będzie stać na to, by przenieść swoją produkcję za ocean i przywozić gotowe produkty tutaj, a także ci, którzy bazują głównie na handlowaniu z rolnikami małymi i średnimi, bo ci mogą już długo nie pociągnąć. Zaś w kombinacie o powierzchni 10 czy 20 tys. hektarów raczej nikogo nie zainteresuje oferta 12-tonowej przyczepy, opryskiwacza z belką 15 m czy prostej nawigacji za 7 tys. zł. Tym wszystkim producentom unia dyskretnie mówi żeby lepiej poszukali sobie innej roboty.
Nie należy również zapominać, że umowa ma działać w dwie strony, a więc da również szanse tamtejszym wytwórcom na wejście ze swoimi produktami do Europy. Czy można spodziewać się wejścia brazylijskich ciągników albo argentyńskich kombajnów do nas? Być może, choć trzeba przyznać, że tamtejsi producenci mają stosunkowo mało doświadczenia w silnikach spełniających bardziej zaawansowane normy, a poza tym akurat w tej kwestii mogą wystąpić pewne opóźnienia czy blokady, aby producenci „europejskich” traktorów, mogli spać spokojnie, wszak tutaj musi być zachowany pewien ordnung rzeczy.
Co innego jeżeli chodzi o dostawców mniej skomplikowanych maszyn czy też komponentów takich jak chociażby hydraulika, dysze spryskiwaczy, przewodów, manometrów, wyrobów z tworzywa, lub też stali i wykonanych z nich elementów narzędzi. Od lat firmy z krajów Ameryki Łacińskiej pojawiają się na europejskich wystawach pod wspólnym szyldem, tak jak chociażby na EIMIE, gdzie dziewięciu producentów z Brazylii miało swój pawilon w tym np. Magnojet – producent hydrauliki i osprzętu do opryskiwaczy, Globus – producent paneli, zegarów oraz sterowników czy Sao Jose oraz Vence Tudo, firmy zajmujące się produkcją różnych maszyn od uprawy przez siew po transport, przeładunek i rozsiewanie nawozów. To była kropla w morzu włoskich i innych europejskich firm, jednak czasem nawet jedna kropla potrafi zepsuć wodę w całej studni, a po zatwierdzeniu umowy, może nas czekać iście amazońska ulewa.
Nieraz, to bym chciał jakiegoś kryzysu. Może by ludzie ogarnęli, że dywersyfikacja dostaw nie zawsze jest dobra. Ze od ruskich nic nie dostaniemy, a jgdyby pomoc szła za Atlantyku, to Niemcy nie przepuszcza tylko sami opierdolą.. tylko stawianie na bezpieczeństwo żywnościowe wewnętrzne, zapewnia niezależność.
dla nich zwykli ludzie to jest masa, którą się ugniata, wyciska i formuje tak aby im było dobrze, mało ich obchodzi czy będziesz miał w domu ciepło, czy wyjście po zmroku tylko z obstawą i czy będziesz wciągał białko z robali a już kompletnie ich nie obchodzi czy to przeżyjesz. Masz wyprodukować trochę PKB, skonsumować trochę dóbr i stanowić lepik pod fundament ich dostatniego życia