Większość z nas zachwala, słusznie czy nie, stare Ursusy. Jakie to piękne były i w ogóle. Ale czy wiecie, że mieliśmy wspaniały ciągnik gąsienicowy, który został uśmiercony przez radzieckiego DeTa?
Często można usłyszeć głosy, jakie to wspaniałe ciągniki mogliśmy produkować, ale się nie udało, bo… I tu następuje szereg mniej lub bardziej rozsądnych opinii i stwierdzeń, co nie wyszło i kto jest temu winien. Dla przykładu, takie głosy padają, gdy omawiamy temat zakupu licencji Massey Fergussona w latach 70., ale nie o nim dziś będzie.
W Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu znalazłem ciągnik, który bardzo mnie zaciekawił, bo był przykładem tego, że jednak “Polak potrafi”. Oczywiście jak chce, to potrafi, a w tym przypadku konstruktorzy byli bardzo zdesperowani. Do tego stopnia, że podwędzili projekt radzieckim towarzyszom i zrobili własny – lepszy.
Ciągnik gąsienicowy na pole i z armatą
Zanim jednak przejdziemy do ciągnika, zastanówmy się, po kiego czorta polskiemu rolnictwu w latach 50. ubiegłego wieku był ciągnik gąsienicowy? Nie można by tak normalnie jak reszta świata na kołach? Ano nie można było, bo rządząca partia wiedziała lepiej, a jak wiadomo, z partią się nie dyskutuje.
Choć ciągniki gąsienicowe pojawiły się jeszcze przed II wojną światową, to ich rozwój zawdzięczamy właśnie temu konfliktowi. Oczywiście nie służyły do działań ofensywnych i nikt nimi nie nacierał na wroga, ale były niezastąpione w targaniu za sobą armat i innego ciężkiego żelastwa po błotnistych drogach i stepach. I choć powolne, to doskonale się w tym sprawdziły.
Po wojnie nadal były potrzebne, bo jak wiadomo, nasz kraj był po tej “pokojowej” stronie żelaznej kurtyny. W myśl starego przysłowia: “Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”, priorytet w powojennej produkcji miało wszystko to, co mogło być w razie czego wykorzystane przez wojsko. W tym także ciągniki rolnicze. Szczególnie jeden ich rodzaj – gąsienicowe.
Mazur D-50, czyli jak zajumać radziecki pomysł
Historia polskiego ciągnika gąsienicowego Mazur D-50 zaczęła się pod koniec wojny, kiedy to w Lipiecku (ZSRR) uruchomiono z amerykańskich części (w tym silnika Caterpillar) produkcję małego ciągnika gąsienicowego KD-35. Był to udany projekt i po zakończeniu wojny produkowano go nadal z przeznaczeniem na budowy, kopalnie, dla rolnictwa i oczywiście wojska.
Jak to było w ówczesnym zwyczaju, licencję na amerykański projekt montowany przez radzieckich robotników wciśnięto do Polski siłą i jeszcze kazano za to zapłacić. I tak na początku lat 50. Zakłady Metalowe w Gorzowie (tak, te same, które robiły już Ursusa C-451 vel Bulldoga vel Sagan) zostały obarczone produkcją radzieckiego ciągnika o amerykańskim rodowodzie.
Żeby nie było zgrzytów w narodzie, a sam ciągnik dobrze wyglądał na zdjęciach w Trybunie Ludu (to tak zwany prasowy organ partii), pogmatwano w nim trochę i nadano jakże rdzennie polską nazwę Mazur D-40. Jednak po kilku latach produkcji przestarzałej już konstrukcji postanowiono ją znacznie unowocześnić.
Mazur D-50 miał polski silnik
Przede wszystkim wymieniono za słaby radziecki silnik diesla. W zamian włożono silniejszą, a co najważniejsze rdzennie polską jednostkę napędową produkowaną przez Wytwórnię Silników Wysokoprężnych Andrychów, silnik S323C. Miał on trzy cylindry i pojemność 5,43 litra. Generował znaczną jak na owe czasy moc, bo aż 50 KM.
Poważnym ułatwieniem była nowoczesna 24-voltowa instalacja rozruchowa oparta na czeskim rozruszniku Pal o mocy 6 KM. Niezmiernie ułatwiło to pracę, bo to tej pory radziecki silnik w poprzednim Mazurze był uruchamiany za pomocą dodatkowego silnika rozruchowego zasilnanego etyliną.
Nowy polski ciągnik gąsienicowy Mazur D-50 był produkowany w czterech wersjach modelowych: rolniczej, leśnej, budowlanej oraz dla potrzeb melioracyjnych. Ciekawą konstrukcją opartą na Mazurze była też ładowarka zasięrzutna ŁM-50, czyli taka ładowarka z podbieraniem z przodu, a wyrzucaniem ładunku do tyłu. Łyżka z ładunkiem przemieszczała się po szynach nad głową operatora, co było interesującym rozwiązaniem, ale mało czystym, bezpiecznym i praktycznym.
Jak radziecki DT uśmiercił polskiego Mazura
Gąsienicowy Mazur D-50 produkowany był w Gorzowie przez całe lata 60. Polscy inżynierowie już w 1967 roku przedstawili całkiem udany, również gąsienicowy prototyp następcy Mazura, czyli model G-75R. Jego produkcja jednak nie doszła do skutku, a przyczyną tego było dosłowne zalanie polskiego rynku znacznie gorszym radzieckim DT-75, który miał podobnej mocy silnik, ale był ideologicznie bardziej słuszny. I tym razem polityka uśmierciła polski ciągnik.
Dziś Mazur D-50 to rzadkość i jeśli zabłądzicie w okolice Ciechanowca, to wstąpcie do Muzeum Rolnictwa zobaczyć ten wspaniały polski ciągnik.
Miałem na tych sprzętach praktyki w zawodówce jako maszynista ładowarka i spycharka wspomnienia z młodości tym się wtedy Polskę budowało po pięcioletnim stażu można było zdawać egzaminy nawieksze
Nie napisałeś tylko kto produkował to” cudo”. Był produkowany w Gorzowie- jeszcze- Wielkopolskim / byłym Landsberg an der Warthe/. Produkowano też ciągnik ” Dzik”. Taki bardziej ogrodniczo-komunalny. A perełką był Landsbuldog, późniejszy Ursus, wyszabrowany do Warszawy po wojnie w ramach ” łupów” z ziem danych przez Stalina i kolesi w Jałcie. Mazur stoi w zwierzyńcu, od ul. Walczaka do Wawrowa / k. Gorzowa Wielkopolskiego /. Innego Mazura , na chodzie widziałem w gminie Bierzwnik, przy robotach ziemnych z 2 lata temu.
Jeszcze w latach 800ój kolega eksploatował raki ciągnik w wersji spychacza do prac budowlanych