Z największego producenta mięsa drobiowego w Europie możemy już wkrótce stać się jego importerem. Plagi jakie w ostatnim czasie spadły na właścicieli drobiowych ferm w postaci najniższych w historii naszego drobiarstwa cen żywca kurcząt rzeźnych, drastycznej podwyżki cen pasz oraz ptasiej grypy mogą spowodować, że większość z nich zmieni profil produkcji. Szczególnie, że upadają nie tylko fermy hodowlane, ale również wylęgarnie i za chwile na rynku będzie brakować materiału rozrodczego.
– Oferowane obecnie przez ubojnie ceny są znacznie poniżej kosztów produkcji, a pasze z tygodnia na tydzień drożeją . Jeszcze do niedawna tonę soi można było kupić za 1400 złotych, a dziś kosztuje już 2000 złotych. Natomiast za dostarczone do slupu kurczaki brojlery płacą nam od 1,80 do 2,30 złotych za kilogram. To znacznie poniżej granicy opłacalności, która zaczyna się od 3 złotych z za kilogram – alarmują hodowcy.
Według Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz głównym powodem złej sytuacji polskiego drobiarstwa jest epidemia koronawirusa i spowodowane nią zamknięcie sektora hotelarsko-restauracyjnego.
Szczególnie dotkliwe – jak podkreśla KIPDIP – dla naszych producentów drobiu są ograniczenia wprowadzone w Unii Europejskiej, gdzie eksportujemy około osiem na dziesięć wysyłanych za granicę kilogramów drobiu. Efektem bardzo złej sytuacji drobiarzy w naszym kraju są zatory płatnicze oraz postępująca dysfunkcyjność rynku. Polega ona na tym, że zakłady mięsne i ubojowe nie chcą kupować żywca od producentów, hodowcy nie chcą kupować piskląt od zakładów wylęgowych, a wylęgarnie nie chcą odbierać jaj od dostawców.
– Chociaż głównym powodem zapaści polskiego drobiarstwa są następstwa epidemii COVID-19 to trudno się oprzeć wrażeniu, że do i tak złej sytuacji sama branża także dokłada swoje trzy grosze. Po pierwszym ataku wirusa SARS-CoV-2 większość krajów europejskich ograniczyła produkcję drobiu. W Polsce produkcja drobiarska rosła – mówi Katarzyna Gawrońska, dyrektor Krajowej Izby Producentów drobiu i Pasz.