Czasem w redakcji musimy przeprowadzić jakiś test. Zwykle jest to nowa maszyna rolnicza czy jakieś rozwiązanie techniczne, ale tym razem postanowiliśmy przetestować wpływ pewnej domowej przyprawy kuchennej na silnik ciągnika Ursus C-355. Co mogło pójść nie tak?
Jak powszechnie wiadomo, Ursus serii “sześćdziesiątek” potęgą jest i basta. Ilość tych ciągników na wsi jest jeszcze ogromna i większość z nich nadal pracuje, ani myśląc o zasłużonej emeryturze pod wiatą. Tak jest z ciągnikiem naszego redakcyjnego kolegi, który to (ciągnik, nie kolega) używany jest przez kilka letnich miesięcy w roku. Zapięty z przyczepą co żniwa dzielnie transportuje zboże z pola do gospodarstwa, bo w cięższych pracach polowych zastąpił go już dawno nowszy model. I nadal mówimy tu o ciągniku.
Klasyczny Ursus C-355 wyprodukowany w 1973 r. jest w gospodarstwie naszego kolegi od zawsze. Co się przez te pięćdziesiąt lat w nim popsuło, to było naprawiane, a co się zużyło, było wymieniane. Normalny żywot ciągnika poczciwego jakich mamy w Polsce dziesiątki tysięcy egzemplarzy.
Woda kontra silnik Ursusa – znudziło mi się
Jak się pewnie domyślacie, przez pół wieku eksploatacji silnik był zalewany wyłącznie wodą. Ostatnie kilkanaście lat to już tylko sezonowe działania polegające na podłączeniu wiosną akumulatorów i wlaniu wody do chłodnicy i wylaniu jej jesienią przed “zimowaniem” ciągnika. Proces ten jednak znudził naszego kolegę i chcąc iść z duchem czasu, postanowił stuningować “sześćdziesiątkę” płynem do chłodnic.
Jako redakcja techniczna Wiadomości Rolniczych Polska gremialnie oklaskami poparliśmy tego typu nowoczesne podejście do mechanizacji rolnictwa naszego kolegi redaktora. Uzbrojeni w kubki kawy i dobre rady rozsiedliśmy się na ławce, obserwując jego pracę nad wymianą wody na płyn, postanawiając aktywnie pomagać mu jedynie dobrym spojrzeniem i słowem, czyli z daleka.
Rada 1 – Jak wylewasz wodę, zrób to hurtowo
Układ chłodzenia zalany w kwietniu świeżą wiosenną wodą musiał zostać całkowicie opróżniony. Co prawda kranik był w dobrej formie, ale czekanie i obserwowanie kapania wymagałoby dużej dawki cierpliwości. Zresztą takie opróżnianie układu chłodzenia w starym ciągniku można uznać za błąd, bo najlepiej pozbyć się jej hurtem, wspomagając tym samym wyczyszczenie samego układu z osadów. Jak? I tu udzieliliśmy mądrych rad.
Po pierwsze: obowiązkowo odkręć korek chłodnicy, aby dopuścić ciśnienie atmosferyczne.
Po drugie: weź czyste wiadro.
Po trzecie: odkręć i zdejmij dolny gumowy przewód, podstawiając wiadro pod lejącą się wodę, a będzie jej około 11 litrów, i czekaj, aż wszystko wykapie.
Jak już wykapało, co miało, z ciekawością zajrzeliśmy do wiadra, w którym poza wodą widoczne były spore osady kamienia kotłowego, czyli wytrąconych z wody związków węglanu wapnia (dla ambitnych podajemy wzór chemiczny – CaCO3). Był on obecny także na wewnętrznej stronie zdjętego przewodu gumowego. Stanowi on dość poważny problem, bo osadzając się równą warstwą na wewnętrznych ściankach układu chłodzenia, działa jak izolator termiczny.
Woda nie odbiera we właściwym stopniu temperatury z silnika, ale też nie oddaje jej chłodnicy. Zaburzenie termiki układu odprowadzającego ciepło doprowadza do przegrzania silnika i poważnych kosztów remontu. Coś trzeba było z tym zrobić i postanowiliśmy użyć podstawowego sposobu pozbycia się kamienia stosowanego przez nasze babcie.
Rada 2 – Skocz po ocet i hot dogi
Tak, to właśnie octu, tej popularnej przyprawy kuchennej, postanowiliśmy użyć do pozbycia się osadów. Dlaczego? Bo ocet spirytusowy reaguje chemicznie z węglanem wapnia (czyli naszym kamieniem), doskonale go rozpuszczając. Nasz kolega udał się więc do sklepu po kilka litrów octu i hot dogi, bo od tego pomagania mu reszta redakcji zgłodniała.
Dalsze prace nad czyszczeniem układu chłodzenia w Ursusie przebiegały już prosto, a przynajmniej nam się tak przez chwilę wydawało. Po ponownym założeniu dolnego przewodu chłodnicy wlane zostało do niej dwa litry octu i uzupełnione wodą. Ciągnik miał przez chwilę chodzić, a temperatura osiągnąć wyższe wartości. Octowy koktajl miał się niemal zagotować i zrobić swoje.
I jak się okazało dłuższą chwilę później, gdy ciągnik nieco ostygł, nasza “babcina” mieszanka zrobiła dość dobrą robotę. Ponownie spuszczona jak poprzednio hurtem woda była koloru kawy z mlekiem. Skutkiem ubocznym był smakowity zapach jak przy konserwowaniu ogórków, więc ponownie zgłodnieliśmy. Widząc tak dobre rezultaty działania mieszanki, postanowiliśmy czynność octowania silnika naszego Ursusa powtórzyć, ale tym razem na chwilę dłużej.
Rada 3 – Stosuj ocet, ale nie zawsze
Rezultaty ponownego płukania układu chłodzenia octem okazały się znakomite. “Woda” była brudna, ale już znacząco mniej i nie odrywały się już kamienne płatki. Jak się okazało, przetestowany sposób naszych babć miał sens. Jednak octując tak ciągnik, trzeba pamiętać o dwóch sprawach.
Po pierwsze: nie wlewaj więcej niż 2 litry octu na 10 litrów wody, bo będzie się działo. W czasie reakcji chemicznej octu z węglanami, czyli kamieniem kotłowym, wytwarza się spora ilość dwutlenku węgla. Dlatego w czasie takiego czyszczenia nie wolno zamykać szczelnie korka od chłodnicy, a najlepiej w ogóle. Wytworzone wysokie ciśnienie musi mieć ujście i lepiej żeby miało, bo w najlepszym przypadku wyrwie korek i przewody chłodnicy, obryzgując wszystko wokół wrzątkiem.
Po drugie: takie czyszczenie starego ciągnika i chłodnicy jest bez sensu.
Jak popsuliśmy chłodnicę w Ursusie?
Jak wspomniałem wcześniej, rezultaty lania octu do chłodnicy były pozytywnie zaskakujące i spowodowały usunięcie złogów oraz szlamu z układu. Jednak jak już nasz testowy Ursus zalany został czystym płynem do chłodnic, okazało się, że właśnie chłodnica ma poważny przeciek. A wcześniej nie miała, więc co się stało? Popsuliśmy ją? Tak, co prawda niechcący, ale dokładnie tak – popsuliśmy ją. Octem.
Już to tłumaczymy. Nasz (ok, naszego kolegi) ciągnik ma już 50 lat. Chłodnica w nim oczywiście nie jest oryginalna i 25 lat temu została wymieniona na nową. Więc dlaczego nie ciekła wcześniej, zanim podjęliśmy zabiegi oczyszczające? Bo odkładający się wewnątrz niej na ściankach, a wytrącający się z wody węglan wapnia (kamień) dokładnie i skutecznie ją uszczelnił. Sama w sobie chłodnica po ćwierć wieku dość poważnie skorodowała, czemu była winna oczywiście wlewana do niej przez lata woda.
Rozpuszczając złogi i kamień naszymi zabiegami octowymi, rozpuściliśmy także miejsce korozji pokryte wewnątrz warstwą wapnia i dlatego już oczyszczone zaczęło w tym miejscu przeciekać. Oczywiście nie była to absolutnie nasza wina, a znając poważny wiek samej chłodnicy i warunki, w jakich dane jej było pracować, przyznajemy, że spodziewaliśmy się wystąpienia takiego problemu.
Ile nas to kosztowało?
Czy zatem płukanie octem układu chłodzenia nie ma sensu? Oczywiście, że ma (z zachowaniem wyżej wymienionych warunków bezpieczeństwa), ale pod warunkiem, że ciągnik nie pracował na wodzie przez dziesięciolecia. Wszelkie płukanki rozpuszczające zgromadzone w układzie węglany mają sens, gdy używamy choć przez krótki czas wody zamiast płynu.
Czy jakby co, to stosować tylko ocet? Nie. Możemy użyć także kwasku cytrynowego, jednak żeby utworzyć jego odpowiednie stężenie, trzeba by wsypać kilogram na 10 litrów wody w układzie. W handlu dostępne są także chemiczne środki do płukania zakamienionych układów chłodzenia. Działają podobnie jak wymienione tu domowe środki.
Nie będziemy was jednak czarować. W wielu przypadkach gruntowne czyszczenie mocno zakamienionego układu chłodzenia prowadzi do wymiany chłodnicy na nową.
Teraz na koniec już o kasie. Chcemy wam powiedzieć, ile nas to kosztowało, ale prawdę mówiąc to nic, bo całość kosztów nowych części pokrył nasz kolega. A oto, co musiał kupić i za ile:
– chłodnica – 460 zł
– przewody chłodnicy x2 i opaski – 55 zł
– termostat oryginał Ursus – 90 zł
– pompa wodna -110 zł
– kraniki i podkładki chłodnicy – 25 zł
– płyn do chłodnic 11 litrów – 75 zł
Hot dogów już nawet nie liczę.