Zwiedzając tegoroczną Agritechnicę, można było uznać, że jednym z obowiązujących obecnie i przyszłościowych trendów w rolnictwie będą mniej lub bardziej autonomiczne agroroboty. Było ich pokazanych w Hanowerze naprawdę sporo, ale jestem pewien, że dużej części z nich już więcej nie zobaczę. Bo dla mnie niektóre z nich nie mają sensu. Przynajmniej u nas.
Jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, to mamy prawie drugą ćwiartkę XXI wieku. Według doniesień prasowych sprzed kilkudziesięciu lat i zawartych tam prognoz na obecny czas właśnie teraz powinniśmy podróżować latającymi samochodami, spędzać wakacje na Księżycu, a pracować za nas mają roboty. Takie z antenkami na głowach i świecącymi oczkami.
Coś jednak musiało pójść nie tak, bo choć mamy na nadgarstkach gadające zegarki, osobiste komunikatory w postaci smartfonów, a telewizory grubości gazety wieszamy na ścianie, to pracować fizycznie nadal trzeba. Tak, wiem – roboty, a właściwie sterowane programami robotyczne ramiona, montują dziś w fabrykach nasze elektryczne samochody, ale w rolnictwie już tak się nie da. Tu potrzebny jest inny rodzaj robota, który po pierwsze, dokładnie wie, gdzie się znajduje, a po drugie, choć trochę ma pojęcie o tym, co aktualnie robi. Potrzebna jest maszyna z autonomią ruchową i mózgową, czy jakąś tam inną sztucznie logiczną. Maszyna choć trochę myśląca.

Zarządzając z chmury, jesteśmy dla robotów jak antyczni bogowie
Od czasu odkrycia pewnych półprzewodnikowych właściwości germanu, a później krzemu powstały diody, tranzystory i zawierające ich dziś setki tysięcy układy scalone. Z nich zrodziły się procesory zdolne wykonywać miliony zadań na sekundę, więc nazwaliśmy je inteligentnymi. Za ich “rozumowanie” odpowiada oczywiście człowiek-programista, który cyfrowymi komendami zer i jedynek zapełnia ich sztuczne pamięci. Odwołując się do zaprogramowanych działań, taki procesorowy mózg potrafi sterować oprogramowaniem, czy nawet maszyną. Jednak nadal dla rolnictwa taka inteligencja była niewystarczająca. Aż niemal do dziś, gdy niczym antyczni bogowie z Olimpu nauczyliśmy się wydawać polecenia z chmury.
Oczywiście chodzi mi o chmurę obliczeniową i fakt, że nauczyliśmy dziś roboty komunikowania się zarówno ze sobą, jak i z gromadzącymi niezbędne dane centrami obliczeniowymi. Dziś maszyny kamerami i lidarami potrafią zbierać dane z najbliższego otoczenia oraz błyskawicznie je analizować. A dzięki pozycjonowaniu wiedzą też niemal do centymetra, gdzie się znajdują. I takiej technologii było nam w rolnictwie trzeba.

Jedyna uniwersalna maszyna do pracy to człowiek
Mamy więc technologię informatyczną pozwalającą na zarządzanie robotem, a mechanika projektowania i budowy maszyn jest doskonale rozwinięta. Ich połączenie pozwala nam już dziś tworzyć wyspecjalizowane roboty do określonych zadań w rolnictwie. Dlaczego nie uniwersalną maszynę? Bo się nie da i jedyną naprawdę uniwersalną maszyną do pracy w rolnictwie jest człowiek.
Tak jak są specjalistyczne rolnicze maszyny, tak są już od niedawna takie agroroboty. Potrafią siać, pielić i punktowo nawozić. W swojej cyfrowej pamięci znają dokładną pozycję każdej wysianej przez siebie rośliny i w czasie jej wegetacji wracają do niej, wykorzystując precyzyjne pozycjonowanie. Dokładnie i niestrudzenie wykonują pracę dziesiątek ludzi na plantacjach warzyw czy w szklarniach.

Są też takie, które mają się opiekować winnicami. Otaczają swoimi robotycznymi ramionami każdy krzaczek i skanują go, szukając chorób i anomalii. Niespiesznie, by nie drażnić roślin, przemieszczają się w ich rzędach, przycinając łodygi, spulchniając glebę czy bezlitośnie tnąc chwasty. Wystarczy je uzbroić w odpowiednie narzędzie, a same rozpoczną pracę, póki im starczy energii. A zanim jej im całkowicie zabraknie, samodzielnie wrócą do punktu ładowania.
Agrotraktor to etap pośredni, bo nie ma duszy
Budujemy więc specjalistyczne agroroboty do delikatnych, określonych prac rolniczych, gdzie ludzkie ręce szybko się męczą, a maszyna jest niestrudzona. Budujemy też inne, monstrualnie czasem wielkie roboty, które tak jak traktor zastąpił kiedyś konia, zastępują dziś same traktory. Z założenia są etapem pośrednim między pracą człowieka obsługującego klasyczną maszynę rolniczą, a całkowitą, jeszcze póki co futurystyczną, autonomią agrorobotów.
Takie agroroboty, choć właściwie można je nazywać agrotraktorami, to ciągniki bez kierowcy. Dzięki swoim programom, czujnikom, radarom i GPS-om poruszają się, wlecząc za sobą normalne maszyny rolnicze. Uprawiają ziemię, sieją i nawożą klasycznymi maszynami, wykreślając wcześniej zaprogramowane linie swojej pracy na ekranach laptopów i smartfonów. To nowoczesne konie robocze, konie mechaniczno-cyfrowe, do których obsługi potrzebny jest jeszcze bardzo ważny czynnik: człowiek – nadzorca.

To on, póki co, podłącza do robotraktora maszynę, to on go programuje. I w końcu to on za jego pracę prawnie odpowiada, bo choć taki robotraktor jest niemal autonomiczny, to nie może się poruszać po drogach publicznych. Tu prawo mówi “nie”, bo nie uznaje pozbawionego duszy robota za “osobę prawną” zdolną do odpowiadania za swoje czyny. Więc od razu pojawia się pytanie: czy takie agroroboty o ograniczonej przez prawo autonomii poruszania się są nam w ogóle potrzebne?
Biorąc pod uwagę nasze polskie pola, to raczej sporadycznie. Natomiast w kontekście Europy, a zdecydowanie Ukrainy, Kazachstanu, obu Ameryk czy Australii, a w przyszłości nawet Afryki, te ogromne robotraktory mają sens. Ich naturalnym środowiskiem są bezkresne pola, gdzie pod opieką swojej własnej automatyki i zdalnego operatora mogą bezpiecznie dla otoczenia przemierzać połacie dalekich pól. Tam, gdzie jest dużo ziemi uprawnej, a nie ma wykwalifikowanych pracowników rolnych, jest właśnie miejsce dla takich robotów.

Czy agrotraktory zaczną myśleć?
Dlatego właściwie poza targami rolniczymi i ewentualnie polowymi pokazami dla dziennikarzy takich maszyn nie zobaczę. Zresztą nie są do oglądania, tylko do ciężkiej pracy. Te ogromne agrotraktory zapewne wyjadą na bezkresne pola, pracując z dala od cywilizacji i prawnych “kagańców” ograniczających ich autonomię. I trochę mi szkoda, że ich nie zobaczę, bo są kolejnym ogniwem w technologii mechanizacji rolnictwa.
Ta technologia, która umożliwiła ich skonstruowanie, jest już właściwie bezawaryjna, a od lat wiadomo, że najsłabszym ogniwem w maszynie rolniczej staje się człowiek – jej operator. A skoro do jej działania stał się on zbędny, a jedyne, czego taki robot potrzebuje, to paliwo, sygnał GPS i dostęp do chmury danych, to taki rozwój rolnictwa ma przyszłość.
Cyfrowa technologia czerpie już teraz z ogromnych mocy obliczeniowych sztucznej inteligencji, więc rozwój już coraz bardziej samodzielnej autonomii tych robotraktorów będzie w najbliższych latach lawinowy.
Jeśli macie inne zdanie i dziwią was te wszystkie samodzielnie poruszające się agroroboty, to spójrzcie na swój telefon, telewizor czy, również przecież autonomiczny, odkurzacz sprzątający przemierzający wasze mieszkanie. Jeszcze kilka lat temu te urządzenia dziwiły.
Dziś nie.









