Czy w branży ogarniętej kryzysem można w ogóle pytać o to czy ktoś ma się dobrze? Można, jeżeli popatrzeć na chińskie czy indyjskie firmy wciąż dostrzegające szanse i nisze na więdnącym rynku. Tylko czy wystarczy zapału, pieniędzy i pomysłu, aby nie tylko nań wejść, ale zostać na stałe?
Lovol to jedna z tych chińskich firm, która już nie może ot tak odpuścić sobie pokazywania się na targach, zwłaszcza takich jak EIMA czy Agritechnika. Jednocześnie za każdym razem, gdy firma wystawia się, rosną oczekiwania wobec tego, co pokaże. W końcu sam Lovol, wchodzący w skład większej grupy, chciałby widzieć siebie w roli marki już ukorzenionej na europejskich rynkach i marki, o której się po prostu mówi. Póki co wychodzi to firmie nie najgorzej. Pytanie czy to, co się mówi, spełnia oczekiwania menadżerów.
Rok temu mogliśmy podziwiać mocarne ciągniki napędzane własną techniką od silnika przez skrzynię biegów po systemy nawigacji, same zaś komponenty dumnie prezentowały się na ogromnym stoisku, nawet jeżeli były to tylko makiety. Makietą nie było natomiast późniejsze pobicie rekordu sprawności silnika – ponad 53%, czy wprowadzenie na rynek nowej marki Aupax, choć w tej kwestii można zadać sobie pytanie, gdzie ten Aupax jest? Widzieliśmy go w Hanowerze, były szumne zapowiedzi, lecz wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.
Dziś na EIMIE ciągników Aupax nie znaleźliśmy, nie znaleźliśmy również odpowiedzi u innych chińskich wystawców, z których część nawet nie kojarzyła z kim Aupax miałby być związany, a ponoć to znana i ceniona marka na rynku rodzimym. Co zatem pokazał Lovol/Arbos/Aupax/Foton podczas targów w Bolonii?
Przede wszystkim stoisko było znacznie mniej okazała niż w przypadku Hanoweru. To jednak nie powinno dziwić, bowiem firma wyraźnie chce przyszykować sobie grunt pod większe ciągniki. To czuć, widzieliśmy je w 2023 roku, miały być niebawem gotowe, jednak tego typu projekty zawsze wiążą się z jakimś poślizgiem.
Pod tym względem EIMA to nie jest właściwe miejsce do oficjalnej premiery, a już na pewno nie ciągników powyżej 150 KM czy 200 KM, zwłaszcza że za rok będzie szansa na zgłoszenie nowych modeli do konkursu TOTY 2026 w nowych kategoriach HighPower i MidPower, zwiększając szanse na zwycięstwo w któreś z nich.
Na chińskim stoisku było jednak kolorowo, znalazło się miejsce zarówno dla linii stylistycznej rodem z Arbosa oraz klasycznego ciemnego niebieskiego znanego z Lovoli z bardziej zachowawczym wyglądem, niemniej niebieskie ciągniki stały tyłem do widza i od strony ściany, podczas gdy wzdłuż głównej alejki ustawiono serię P5000, P4000 oraz nowości.
Nowości Lovola. Klient na małe ciągniki dopieszczony
Lovol w Bolonii zaprezentował trzy nowe z punktu widzenia europejskiego odbiorcy ciągniki, choć tak naprawdę żaden z nich nie jest nowy. Seria F4000, czyli zwężona do pracy w winnicach i sadach wersja P4000 (małego), jest w sprzedaży co najmniej od roku 2023 na wybranych rynkach w Oceanii.
Ciągnik taki jak przedstawiony na targach w wersji bez kabiny z przekładnią 16×16 z syncroshuttle. Kosztuje około 38 tys. australijskich dolarów (około 100 tys. zł netto), w Nowej Zelandii ciągnik jest droższy o 50% (jak niemalże wszystko tam względem sąsiada).
Co wartym zauważenia, to że w modelach tej linii zastosowana została inna stylistyka maski w połączeniu z pewnymi zmianami technicznymi – ułożenia zbiorników, układu wylotowego czy kabiny, choć to ostatnie akurat wynika ze specjalnego zastosowania. Żaden inny zaprezentowany na targach ciągnik nie wyglądał podobnie, choć jeżeli spojrzeć na rynek azjatycki, to ten „typ maski” jest już tam dostępny od jakiegoś czasu. A zatem kolejna podseria ciągników, czy bardzo osobliwy sposób badania reakcji rynku?
Trudno powiedzieć, zwłaszcza, że kolejne dwie nie-nowości, czyli małe traktory serii P1000 i P2000 widzieliśmy już rok temu w Hanowerze, choć wciąż nie ma ich w krajowej ofercie a jakby tego było mało, również te ciągniki cechuje nowy wygląd zarówno zewnętrzny jak i wewnętrzny, choć to akurat dobrze, bo maluchy w końcu prezentują ciekawy poziom pod względem ergonomii i wykonania miejsca pracy operatora.
Dźwignie zamiast gumowych harmonijek osłonięte są mieszkami, gałki wykonane są z trzybarwnego tworzywa z ładnym chromowanym akcentem, fotel daje cień szansy na boczne podparcie, zaś podczas pracy możne oprzeć ręce o dwa regulowane podłokietniki. Całości dopełnia zgrabnie uformowana konsola z przyciskami zebranymi w dwóch panelach oraz wyświetlacz, który ostatnio przebojem zdobywa kolejne chińskie marki, a jest bardzo mocno inspirowany wskaźnikami, jakie jakiś czas temu firma Renault stosowała w swoich modelach.
Od strony technicznej obydwie serie napędzają silniki Yanmar, w mniejszym 25 KM (3TNV80FT), zaś w większym; 40 KM (3TNV86CT). Modele serii P1000 czy w zasadzie model, bo jest póki co jeden P1027, oferuje skrzynie 8×8 z hydrauliką 16 l/min i podnośnikiem 630 kg, ot taki zwykły ciągniczek, który balansuje na granicy bycia przezywanym przerośniętą kosiarką a ciągnikiem, zwłaszcza gdy stoi ogumiony w gładkie opony do trawy. Nie ma się jednak co śmiać, obecnie, segment 20-30 KM jest chyba jednym z najbardziej zatłoczonych na rynku, wciąż odpornym na kryzys i dającym szanse na wzrosty sprzedaży. Dlatego tak wielu chce się włączyć do gry lub mieć tu coś do powiedzenia.
Model P2040 jest o tyle ciekawszy, że do zaprezentowanego już wcześniej modelu dołączyła wersja z „-H” w nazwie, co oznacza, że poza wariantem mechanicznym ze skrzynią 16×16 w Bolonii pokazano w końcu hydrostat i to o trzech zakresach. Bez zmian jest cała reszta, czyli hydraulika 25 l/min i 700 kg udźwigu tylnego podnośnika.
Jest za to oficjalnie potwierdzona, a także namacalnie zaprezentowana informacja o możliwości wyposażeniu ciągnika w przedni WOM oraz TUZ, a także wałek centralny. Czy będzie hit? Trudno powiedzieć, ciągnik najpierw musiałby pokazać się w sprzedaży, a za daleko idącymi modernizacjami i upiększaniem z pewnością stoją większe koszty produkcji, co relatywnie musi zwiększyć cenę wyjściową. A w tym segmencie klienci mają małą tolerancję na drastyczne podwyżki, a zatem bylibyśmy spokojni o utrzymanie się dotychczasowej serii 2000 bez „P” w nienaruszonym składzie, przynajmniej w kraju.
Czy Lovol kiedyś się ustatkuje?
To pytanie zadaje sobie chyba wielu, jak nie wszyscy. W końcu mowa o koncernie (Weichai Lovol) z ogromnym budżetem, w miarę stabilnymi rynkami zbytu – poza UE, który może pozwolić sobie na zakup innych marek, czy też wejście we współpracę z potencjalnie bardziej doświadczonymi dotychczasowymi konkurentami.
A w praktyce, zaczynając od strony głównej producenta, która jest absurdalnie wręcz nijaka, nieczytelna i gdzie stare zdjęcia, z modelami dawno już wycofanymi, przeplatają się z grafikami 3D i filmikami rodem z Aliexpress, a dane maszyn są wymieszane i kompletnie nie wiadomo, czy chodzi o ciągnik lub kombajn produkowany na rynek rodzimy, zewnętrzny czy też wklepane zostały byle jakie parametry nie bardzo nawet odpowiadające jakiejkolwiek fabrycznej kompletacji, przechodząc przez mnogość wersji stylistycznych skrywających podobną lub niemal podobną technikę. A obecnie mamy, tylko u siebie w kraju, trzy warianty wzornictwa, trzy marki (licząc Aupaxa), natomiast dwa kolejne wzory ciągników nadchodzą.
Ten całkowity miszmasz trwa w najlepsze od kilku lat i póki co nie nie zanosi się na to, że ktoś z tym w końcu zrobi porządek. Smaczku dodaje fakt, że ciągniki Lovol sprzedaje w kraju kilka firm oficjalnie, zaś kilka robi to na wariackich papierach ściągając maszyny albo z Chin, albo Niemiec, a nie zapominajmy, że Lovol produkuje także sprzęt uprawowy, prasy belujące i kostkujące, siewniki mechaniczne i pneumatyczne, no-till oraz oczywiście kombajny zbożowe, na rodzimym rynku są więc full-linerem.
I wcale bym się nie zdziwił, gdyby w niedługim czasie ktoś pokusił się na przykład o sprowadzenie do Polski partii pras czy siewników. W tej kategorii łatwiej o uzyskanie dopuszczenia, nie ma też norm emisji, a czasy przecież ciężkie, wobec czego prasa skręcająca belki 1200×1400 owinięte siatką, którą w pakiecie kilku sztuk można wyrwać poniżej 25 tys. dolarów to nie lada gratka w porównaniu z propozycjami europejskich producentów!
Zdecydowanie jest sporo miejsca na koszt transportu, marżę oraz atrakcyjny opust, który przyciągnie potencjalnych kupujących. Mógłby to robić Lovol, ale w tym bałaganie nie ma póki co szans na odnalezienie się w ofercie, a co dopiero budowę pełnoprawnej marki. Ktoś powinien coś z tym zrobić, albo przynajmniej rozrysować mapkę, o co w tym wszystkim chodzi.