Początek listopada to czas wyjątkowy za sprawą świąt, które przypadają na pierwsze dni tego miesiąca, a które są okazją do wspomnienia tych, których z nami nie ma. To również okazja do refleksji nad przemijaniem, co niestety chyba najlepiej oddaje stan części branży rolniczej w Europie.
Nie sposób nie dostrzec, że w ostatnich latach klimat towarzyszący wszelakim wydarzeniom, targom czy pokazom organizowanym przez stowarzyszenia i producentów maszyn rolniczych czy ogółem firm związanych z branżą rolniczą są w jakimś stopniu zabarwione ponuro.
Ale jak ma być inaczej, skoro z niemal każdej strony słyszymy wręcz o konieczności likwidacji rolnictwa, co jak by nie patrzeć nie jest zjawiskiem specjalnie radosnym i mowa tu wcale nie o garści ludzi, jaka musiałaby poszukać nowego zajęcia – rolnikach oraz wszystkich związanych z ich działalnością przedsięwzięć. Mowa o wszystkich nas, bowiem czym różni się chęć zlikwidowania rolnictwa od wyrwania drzewu jego korzeni albo wyrzuceniu ryby na brzeg?
Ludzie zdają się jeszcze tym aż nadto nie przejmować, w końcu co rano w sklepach jakieś jedzenie jest, na szczęście skład i pochodzenie surowców używanych do jego produkcji jest skrzętnie zawoalowany nazwami zastępczymi, kodami lub zwyczajnie pominięty w ramach licznych prawnych luk, toteż można sobie nie zawracać głowy pogarszającą się jakością czy zastępowaniem składników z ziemi tymi z reaktora w laboratorium.
Tym mniej zainteresowania przykładane jest do kwestii upadających firm, ot firma jak firma, nie radziła sobie na rynku, pewnie miała zbyt wysokie oczekiwania finansowe albo zwyczajnie wyczerpał się pomysł na dalszą działalność.
Od potentata do niechcianego ciężaru
Całkiem niedawno dowiedzieliśmy się, że holenderska marka Kaweco (Reesink Production B.V), będąca pod zarządem Royal Reesink, zostanie postawiona w stan likwidacji, o ile ktoś nie postanowi jej kupić, jeżeli nie, to do końca roku zniknie z rynku. Brak perspektyw, słabe wyniki sprzedaży słowem ciężar dla firmy, która już nie bardzo wie co zrobić z działem produkcyjnym. Działem, który od 1963 roku budował holenderskie rolnictwo, a konkretnie sektor mleczarski i rolników o wysokich wymaganiach i rosnących apetytach na coraz to wydajniejsze i lepsze maszyny. Niestety, branża mleczarska nie ma się dobrze nawet w kraju, który serem stoi, a przynajmniej stał nim kiedyś.
Austria kocha(ła) swoje maszyny
Tak, do niedawna można było powiedzieć, że jeżeli coś z branży agro jest produkowane w Austrii od lat, to na pewno na lata się to nie zmieni, Austriacy są bowiem bardzo przywiązani do swoich marek i chętnie je wybierają, nawet jeżeli muszą zapłacić więcej. No cóż, widocznie firma Regent Pflugfabrik była zbyt mało austriacka, bowiem w zeszłym roku zgłosiła wniosek o upadłość, zaś tegoroczne wakacje upłynęły pod znakiem licytacji resztek produkcji.
Firma za niespełna dziesięć lat obchodziłaby setną rocznicę istnienia, niestety, przez minione dziewięćdziesiąt nie udało się jej zbudować na tyle pewnej pozycji by dotrwać do tego momentu. Co zawiodło? W końcu o jakość wykonania można być spokojnym w Austrii, nowoczesność? Wystawione na licytacje agregaty do uprawy pasowej, brony, kultywatory to maszyny nowoczesne i robione z pasją. Niestety pasja to nie wszystko, zwłaszcza jeżeli ceny energii i surowców rosną w zastraszającym tempie.
Technika przyjazna środowisku nie jest w cenie
Tak tłumaczy się nazwę innej firmy, która popadła w kłopoty i niestety nie przetrwała spadków sprzedaży; mowa o niemieckiej firmie K.U.L.T., czyli Kress Umweltschonende Landtechnik, co właśnie należałoby przełożyć jako Technika Rolnicza Przyjazna Środowisku. Cóż za niefortunna stacja, w dobie walki ze zmianami klimatu.
Producent mechanicznych pielników, w dodatku także takich bardzo zaawansowanych wyposażonych w optykę i systemy wspomagające pracę, okazał się niewypłacalny z powodu drastycznie obniżonego popytu i zbyt dużej ilości wyprodukowanych maszyn, których, co nie trudno przewidzieć, nie wymienia się co rok na nowe. W podobny sposób swoją działalność zakończyła inna niemiecka firma Inuma-Aschara, producent opryskiwaczy Inuma, który w 2016 roku definitywnie zakończył produkcję i sprzedaż maszyn.
New Holland już nie chce być „full linerem”
Trwający osiem lat związek firmy New Holland i Kongskilde zakończył się niespodziewanie w tym roku, choć ci którzy śledzili rynek, byli może mniej zaskoczeni. Gorący zakup, który miał dać firmie przewagę poprzez możliwość zaoferowania praktycznie każdej maszyny o jakiej rolnik mógł zamarzyć nie do końca się powiódł i na polach próżno było szukać chociażby niebieskich maszyn uprawowych sygnowanych takim samym logo jak ciągnik, z którym były zagregowane.
Nowym nabywcą została firma Seko, znany i ceniony producent wozów paszowych i choć wydawać by się mogło, że wszystko zacznie się układać, to ostatnie doniesienia nie są przesadnie optymistyczne. Aczkolwiek jeszcze nie szykujcie świeczki dla Kongskilde, przynajmniej nie w te święta.
Legenda, która stała się pozycją w katalogu
Czy ciągnik może wzbudzać emocje? Tak, za każdym razem gdy przyszły właściciel widzi kolejny bankowy przelew wychodzący na konto leasingodawcy lub rachunek z serwisu. Zostawmy jednak uszczypliwości na boku, wiadomo o jaką markę chodzi w kontekście emocji – Lamborghini.
Traktory Lamborghini zrodziły się z potrzeby chwili i okazji do odpowiedzi na ogromny ich brak po II Wojnie Światowej. Wtedy to Ferruccio Lamborghini zagarnął rynek niemalże dla siebie i zbudował legendę, która trwała do lat 70. pod jego rządami, a od 1973 pod rządami koncernu SAME. I choć wydawać by się mogło, ze „Lambo” było magnesem na klientów, to po połączeniu z markami Deutz-Fahr i ujednoliceniu maszyn byk stracił na znaczeniu, a firma, czy też bardziej marka, nie odnotowywała większych sukcesów. W końcu czy jest sens dopłacać za kolor i nazwę? Na to pytanie może sobie teraz odpowiedzieć każdy, bowiem Lamborghini stało się, podobnie jak Warrior, jedynie opcją do odhaczenia na liście konfiguracji Deutz-Fahra.
John Deere kończy działalność
Oczywiście nie cała firma, bo ta ma się raczej bardzo dobrze, a jej część, a konkretnie dział zajmujący się pługami, od których przecież założyciel – John Deere zaczynał w 1837 roku rewolucjonizując rolnictwo nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Historia amerykańskiego pługa trwająca 185 lat zakończyła się w roku 2022. Powodem, a jakże by inaczej, była dążąca do zera sprzedaż, trudno więc dziwić się decyzji o zrezygnowaniu z produkcji tradycyjnych pługów, skro nikt lub prawie nikt ich już nie chciał. Historia marki trwa jednak dalej, a nowe produkty wciąż są i będą rozwijane, choć niewątpliwie był to pewien znak czasu i symboliczny punkt zwrotny w historii marki.
Agonia i ostatnie tchnienie?
Branża rolnicza to setki jak nie tysiące firm, które pomimo trudnych warunków wciąż jakoś działają, z różnymi skutkami i na różne sposoby radząc sobie z kryzysem. Część zaciąga pożyczki licząc, że jakoś uda się przetrwać do następnego sezonu, a może coś w końcu ruszy inni zaczynają myśleć o partnerstwie lub fuzjach.
Inni pozbywają się działów, które nie rokują, inni ograniczają produkcję i próbują zredukować zapasy maszyn na placu, nie jest bowiem niczym nadzwyczajnym kupić dziś „nową” maszynę z wybitą na tabliczce datą produkcji z roku ubiegłego albo nawet 2022.
Nie lepiej jest w branżach towarzyszących: przetwórczych, mleczarskich czy mięsnej, choć wcale tego nie widać patrząc na ceny w sklepach. Tego już się nie da przykryć kolorowym marketingiem i korporacyjnym udawaniem, że nic się nie dzieje. Czy jest dla branży jakiś ratunek? Tego nie wiemy. Można jednak spodziewać się, że za rok, gdy przyjdzie czas wspominek, lista z pewnością będzie dłuższa i mogą pojawić się na niej dużo bliższe nam marki.